W 1871 roku Francję
spotkał potężny cios ze strony Prus. W wyniku przegranej wojny Prusy zagarnęły sobie
Alzację i Lotaryngię, a Francuzi musieli do tego dorzucić nielichą kontrybucję.
Jednak wojna z Prusakami była niczym w porównaniu z wojną, która zaczęła
jeszcze parę lat wcześniej, ale z której nie zdawano sobie sprawy. Mowa tutaj o
perfidnym ataku Amerykanów na Francję. Amerykanów reprezentowała malutka, żółta
mszyca, bardziej rozpoznawalna pod nazwą filoksery (Phylloxera
vastatrix). Honoru Francuzów starała się bronić
winorośl.
Wojna zakończyłaby się niechybną zgubą winiarstwa francuskiego i
europejskiego, gdyby nie pomoc z zewnątrz. Jak na ironię z pomocą przyszła
winorośl z Ameryki, ta sama, która przyniosła do Europy filokserę. Ale
zacznijmy od początku. Na początku lat 60. XIX wieku, kilku francuskich
winiarzy wpadło na pomysł, aby poeksperymentować z egzotycznymi odmianami winogron,
więc sprowadziło kilka szczepów z Ameryki Północnej. Wraz z nimi do Europy
przybyła żółta mszyca, mieszkająca w korzeniach winorośli. O ile dla
uodpornionych odmian amerykańskich taki mały robaczek nie był problemem, to
wśród delikatniejszych europejskich odmian spowodował prawdziwy pogrom. Pierwsze
oznaki przyszłego problemu pojawiły się już w 1863 roku, w małej wiosce Pujaut,
w Langwedocji. W jednej z tamtejszych winnic zaczęły usychać krzewy, oczywiście
nikt tym się nazbyt nie przejął, poza samym właścicielem winnicy oczywiście.
Pięć lat później, gdy nieznana choroba objęła większość winnic południowego
Rodanu, zaczęto brać problem na poważnie. Z jednej strony szukano rozwiązania
problemu, z drugiej próbowano zapobiec rozprzestrzenianiu się filoksery do
innych regionów. Żadnemu z zadań nie podołano. W połowie lat 70. całe
południe Francji było zakażone. Wtedy nie mówiono już o problemie, wtedy było
wiadomo, że to klęska. Winiarze z północy kraju przestali się cieszyć w duchu z
nieszczęścia ich południowych kolegów wiedzieli, że ta klęska dotrze do nich lada moment.
Cały kraj zaczynał czuć na plecach zimny oddech kryzysu.
Jeśli winnice na południu upadną to cały kraj na tym ucierpi. Paradoksalnie od
tych winnic zależnych było wiele innych gałęzi francuskiej gospodarki.
Chociażby kolej żelazna. Linia Kompanii Kolei Żelaznej Paryż – Lyon - Marsylia
straciłaby rację bytu bez winnic południa. Południe nie miało tak naprawdę nic
oprócz winnic, więc jeśliby zabrakłoby winnic po co miano by tam jeździć. W
obliczu takiej katastrofy cały kraj zmobilizował się do walki z filokserą. Rząd
francuski zaoferował nawet nagrodę w wysokości 320 tys. franków za znalezienie
lekarstwa. Próbowano różnych metod walki z chorobą. Na przykład w jednym z
miasteczek w Beaujolais wymyślono, że świeży mocz oddany na korzenie winorośli
pomoże w walce z filokserą. Dlatego też zwalniano chłopców z pobliskich szkół,
by przyczynili się w „leczeniu” winorośli. W innym miejscu zakopywano żywą
ropuchę w korzeniach zakażonej rośliny. Z mniej szalonych metod można
przytoczyć spryskiwanie korzeni siarczkiem węgla, bądź siarkowęglanem. Do tych
oprysków przez pewien czas nawet stosowano dopłaty, tylko po to, żeby jak
najwięcej winiarzy mogło ochronić swe winnice. Próbowano nawet modlitwy,
odprawiając msze pokutne i stawiając krzyże w celu odkupienia klęski, która
dotknęła Francuzów. Oczywiście żaden pomysł nie zdał egzaminu, a
winnice nadal usychały.
Jak to często w historii bywa, nikt nie słuchał tych,
którzy mieli pomysły faktycznie przydatne w walce z chorobą. Tymi osobami byli Jules-Émile Planchon i Jules Lichtenstein. Ci
dwaj biolodzy starali się wszystkim udowodnić, że filoksera została przeniesiona
na grunt europejski z Ameryki, a jedynym skutecznym sposobem na uchronienie się
przed nią, będzie sadzenie winorośli europejskiej na podkładkach z uodpornionej
winorośli amerykańskiej. Gdy ich pomysł
został wysłuchany to trzeba było jeszcze wielu lat, by przekonać wszystkich do
tego, że europejskie szczepy na amerykańskich korzeniach wcale nie tracą na
jakości, a wręcz przeciwnie, zyskują na wytrzymałości. W końcu udało się
namówić winiarzy do rewolucji. Koniec XIX wieku to mozolny proces przesadzania
zniszczonych i zaatakowanych winnic. A tych nie brakowało. Do 1875 roku
zniszczone zostało 288 tys. hektarów, a kolejne 300 tys. było zarażonych (dla
porównania dzisiejszy areał winnic francuskich to około 900 tys. hektarów). A
to przecież nie był koniec. Produkcja wina od 1875 roku do 1889 spadła blisko
czterokrotnie (z 84.5 mln hektolitrów do 23.4 mln). Mimo to Francja i Europa
obroniły się, odnosząc wielkie straty, ale nie poddając się. Jednak to nie
koniec zmagań z filokserą. Do tej pory nie wymyślono skutecznego środka
niszczącego mszycę. Co gorsza, ostatnio pojawiły się informacje, że istnieją
nowe odmiany mszycy atakujące również uodpornioną winorośl. Filoksera winiec
nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Filoksera cały czas atakuje. Rodza się nowe odmiany, radzace sobie z odpornymi dotyczczas podkładkami. Jest to poważny problem w Kalifornii, gdzie w ostatnich latach filoksera zaatakowała kilkanaście tysięcy hektarów upraw. Tyle, że teraz wiadomo o co chodzi. W Europie, zanim wykryto, ze to mszyca, padło już sporo winnic. Nawiasem mówiąc dwusiarzek wegla, a zwłaszcza siarkowęglany okazuja się obecnie całkiem skuteczne.
OdpowiedzUsuńCiekawym aspektem europejskiej klęski w XIX wieku jest awans szkockiej whisky do grona najlepiej sprzedajacych sie alkoholi.
Sławek Chrzczonowicz
Dziękuję za uzupełnienie informacji. A co do ciekawych aspektów związanych z filokserą to jest ich tak wiele, że ciężko umieścić nawet najważniejsze w tak krótkiej opowieści. Ale wkrótce pojawią się być może inne opisujące parę ciekawych wydarzeń spowodowanych przez filokserę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam