piątek, 31 października 2014

O królowej Krety i jej smutnej historii.



Kreta jest zagadkową wyspą pod względem historycznym. Cywilizacji minojska, wykształcona na tejże wyspie, osiągnęła wysoki poziom rozwoju na długo przed Grecją kontynentalną. W czasie II tysiąclecia p.n.e. była głównym ośrodkiem handlowym we wschodniej części Morza śródziemnego. Rozwój pisma, zaawansowanie budownictwa i znacznie politycznie dobitnie podkreślały jej pozycję. I nagle  około XVI wieku p.n.e. cała cywilizacja po prostu zniknęła*. Znikąd pojawiła się cywilizacja mykeńska (Grecja kontynentalna) i bez trudu podbiła imperium minojskie. Kreta stała się częścią Hellady, co można określić jako tzw. mniejsze zło, bo w końcu Kreteńczykom było bliżej do Greków niż do jakiejkolwiek innej cywilizacji.

Monemvasia
A jaki to ma związek z winem? Póki co żaden, ale chciałem wspomnieć o historii tej dość niezwykłej wyspy, gdyż dziś mam zamiar co nieco powiedzieć o winorośli z Krety. Bo tytułową królową średniowiecza jest Malvasia, winorośl, która robiła furorę w późnym średniowieczu i renesansie. Jej historię zacznę od sporu na temat pochodzenia nazwy Malvasia. Część historyków pragnie ją utożsamiać z wenecką fortecą Monemvasia, znajdującą się na wyspie u wybrzeża Lakonii. Inni optują za Malevizi, miasteczkiem leżącym nieopodal Heraklionu. Spór mogła by rozstrzygnąć ampelografia, czyli nauka o winorośl z biologicznego punktu widzenia. Jednakże według specjalistów tej dziedziny Malvasia pochodzi z Grecji, co jak łatwo się domyślić, nie daje rozstrzygnięcia tej kwestii. Mniejsza o spór, należałoby pomówić w końcu o samej winorośli. Tworzono z niej tzw. wina słomkowe, czyli wina robione z podsuszonych gron, np. Vin Santo. Szeroką popularność zaczęły zdobywać dopiero, gdy Kreta została zdobyta przez Republikę Wenecką (od 1204 roku). Włosi, jak to na nich przystało, szybko rozpoznali doborowe wino i niezwłocznie rozpoczęli jego szeroką dystrybucję. Wino zyskało taką popularność, że nawet weneckie sklepy z winami przyjęły nazwę malvasie. W przednim winie jak zawsze lubowali się Anglicy, oni z kolei nazwali je Malmsey wine. Jedna z legend mówi, że książę Jerzy Plantagenet, brat króla Edwarda IV, będąc oskarżony o zdradę stanu wybrał niezwykle ciekawy sposób śmierci. Wedle życzenia Jerzego, miał być on utopiony w beczce Malmseya. Wzmiankę o tym wydarzeniu można znaleźć w sztuce Ryszard III Williama Szekspira
Wraz z winem popularność zyskała winorośl. Malvasia została obsadzona w wielu miejscach, między innymi na półwyspach Apenińskim, Bałkańskim i Iberyjskim. Inne regiony również chętnie przyjmowały nową odmianę winorośli. Chociażby wyspa Madera, która zaadoptowała sobie tę winorośl. O winie z tej wyspy mało kto słyszał podczas rządów kreteńskiej królowej, mimo, że to madeira przejęła nazwę Malmsey wine, po upadku wina z serca cywilizacji minojskiej. A upadek skarbu z Krety był nagły. Wszystko było wynikiem ekspansji Imperium Osmańskiego. W 1645 roku rozpoczęła się VI wojna wenecko-turecka. Wojna trwała blisko ćwierćwiecze. Skończyła się porażką Wenecjan. Traktat pokojowy sankcjonował przejęcie Krety przez Imperium Osmańskie. A Turcy, przejmując Kretę, nakazali wykarczowanie winnic obsadzonych Malvasią, kończąc tym samym rządy królowej średniowiecza. Ta historia jest smutna tym bardziej, dlatego, że przejęcie Krety było przedostatnim sukcesem Imperium. Później udało im się zdobyć jedynie Kamieniec Podolski, a po tym wydarzeniu Europa postanowiła powstać i zawiązać koalicję przeciw Turkom. Skutkiem tego była bitwa pod Wiedniem, której wynik wszyscy znamy. Ale ja znów odbiegam od tematu, wróćmy więc do rzeczy. Mimo, że Turcy zostali znacznie osłabieni do końca XVIII wieku to Kreta wciąż pozostała w ich dominium. Niestety nie było szans by królowa Krety mogła się tam odrodzić. Na szczęście reszta Europy dbała by Malvasia nie zginęła i kultywowała uprawę tej winorośli. Z Maderą na czele, która wchodziła w okres swej świetności, gdy Brytyjczycy ukazali swą miłość do fortyfikowanego wina. Jednak o tym już pisałem, więc wróćmy do królowej. Jej historia, brutalnie skończona w 1669 roku, odradza się teraz. W przeciągu ostatnich kilkunastu lat znalazło się wielu ludzi, którzy chcieli odrodzić wino z Krety. Znalazło się też paru takich, którzy chcieli to zrobić poza Kretą. Gdy Chorwacja uzyskała niepodległość część winiarzy zechciała wrócić do korzeni i spróbować uprawy Malvasi u wybrzeża Adriatyku. Po raz kolejny nie mam zamiaru oceniać efektów prac winiarzy Krety, czy Istrii „bom niegodny, by takowe osądy stawiać”. Mimo  to polecam te wina, ze względu na samą historię.  



*Historycy mają oczywiście wytłumaczenie tej sytuacji. Mówi się, że katastrofy naturalne znacznie osłabiły cywilizację minojską, co doprowadziło do łatwego przejęcia jej zdobyczy materialnych i niematerialnych przez cywilizację mykeńską. Jednak część historyków się z tym nie zgadza. Druga grupa uważa, że cywilizacja minojska padła ofiarą najazdów niezidentyfikowanych cywilizacji ze wschodu, które trudno w dzisiejszych czasach potwierdzić źródłowo. Czysto osobiście dodam, że bliżej mi do drugiej opcji.

niedziela, 31 sierpnia 2014

Twierdza Rieslinga.



Przyszedł czas bym w końcu powiedział nieco więcej na temat tego niemieckiego skarbu. Choć to historia dość dobrze znana to jednak czuję się w obowiązku napisać jak doszło do rozpowszechnienia Rieslinga u naszych zachodnich sąsiadów. Nim zacznę pisać o tej winorośli, muszę wspomnieć o jej twierdzy, która powstała w czasach gdy Polanie mieszkali jeszcze na drzewach. Schloss Johannisberg, bo o nim oczywiście mowa, to przepiękny klasztor położony na wzgórzu nieopodal Renu. Ów przybytek swe początki datuje na panowanie Karola Wielkiego. Najprawdopodobniej w tym czasie syn Karola, późniejszy król Ludwik Pobożny, zarządził obsadzenie tego sławnego wzgórza winoroślą. Pierwsze wina z tego miejsca trafiły na stół Karola Wielkiego. 

Oczywiście uprawą winorośli i produkcją wina zajmowali się zakonnicy. W tym przypadku byli to Benedyktyni. Początkowo wzgórze to nazwali Bischofsberg, czyli wzgórze biskupie. U początków XII wieku wybudowano na szczycie klasztor i bazylikę pod wezwaniem Jana Chrzciciela. Wtedy właśnie zmieniono nazwę na Johannisberg (wzgórze Jana). W taki sposób powstała twierdza Rieslinga, ale do narodzin samej winorośli było jeszcze daleko. W zasadzie ciężko powiedzieć czy było daleko, bo nie sposób stwierdzić kiedy tak naprawdę powstał Riesling. Cześć badaczy uważa go za autochtoniczną odmianę niemiecką, rozpoznaną u początku XIV wieku (jednak muszę dodać, że stanowisk jest wiele, ale dyskusja w tej kwestii jest zbyt obszerna by ją w tym miejscu przytaczać). Pewne jest to, że pierwsze wzmianki pisane o nim pojawiają się w XV wieku. Dowiadujemy się z nich, że Jan VI, graf Katzenelnbogen zakupił w 1435 roku sześć sadzonek Rieslinga za 22 szylingi, od niejakiego Klausa Kleinfisha. Podobnych wpisów z ksiąg inwentarzowych jest więcej. Daje nam to do zrozumienia, że w XV i XVI wieku sztandarowa niemiecka winorośl zyskuje na popularności i pojawia się w coraz liczniejszych winnicach. Jednak przełom dla Rieslinga był spowodowany dwoma wydarzeniami z XVII i XVIII wieku. W XVII wieku wśród niemieckich zakonników doszło do objawienia. Zdali sobie sprawę, że ich czerwone wina nie mogą konkurować z czerwonymi winami francuskich zakonników, dlatego postanowili zaufać białym odmianom. Dzięki tej niebagatelnej zmianie Riesling zaczął zyskiwać na znaczeniu i był coraz chętniej obsadzany nad Renem. Z kolei w XVIII wieku książę Fuldy, Konstantin von Buttlar, zakupił nieco podupadły przybytek Schloss Johannisberg, wraz z jego zaniedbanymi winnicami. Tuż po zakupie zdecydował się postawić na wzgórzu swoją rezydencję, a w 1720 roku zabrał się za odnowę winnicy. Przeważającą jej część obsadził Rieslingiem, czyniąc go dominującą odmianą na wzgórzu Jana (użyto blisko 300 tys. sadzonek!). Schloss Johannisberg szybko narzucił wysoki standard wina z tej ‘czysto niemieckiej’ odmiany. Dlatego też wkrótce obsadzanie winnic Rieslingiem było prawnie nakazane.  W 1744 roku książę-biskup Speyer nakazał karczowanie winnic i obsadzanie ich wyłącznie Rieslingiem. Podobny dekret wydał książę-biskup Trieru w 1787 roku.

Dopełnieniem sukcesu był „szczęśliwy wypadek”. W XVIII wieku zbiór winogron w Schloss Johannisberg mógł być zarządzony tylko przez księcia-biskupa Fuldy. Kurier wysłany do winnicy, z nieznanych powodów, opóźnił się o kilka tygodni. Gdy dotarł na wzgórze winogrona były już pokryte pleśnią. Mimo to zostały zebrane, a ówczesny zarządca winnicy dołożył wszelkich starań by choć trochę uratować zbiory. Ku zaskoczeniu wszystkich wino z owego roku było niezwykle smaczne, wręcz lepsze niż wszystkie do tej pory. W taki sposób według Niemców powstał Riesling Spätlese. Nie sposób nie zauważyć, że ta legenda jest niezwykle podobna do historii powstania Tokaju Aszú. Co więcej, istnieją wzmianki z 1730 roku o intencjonalnym pozostawianiu gron Rieslinga, by pokryły się pleśnią, dzięki czemu można było uzyskać lepszej jakości wino. Ale nie zabierajmy Niemcom ich małej legendy. Można im wybaczyć to małe podkolorowanie historii w zamian za to wspaniałe wino, które tworzą. 

XIX wiek był czasem hegemonii Rieslinga w Europie. Nie dość, że był na równi popularny co wina z Burgundii czy Bordeaux, to jeszcze ceny najlepszych niemieckich butelek wielokrotnie przekraczały ceny win francuskich. Wiele osób twierdziło, że w dolinie Renu i Mozeli nie powinno się sadzić innych odmian niż Riesling, co swoją drogę było bliskie zrealizowania. Niestety wiek XX był mniej pozytywny dla tej winorośli. Część winiarzy stwierdziła, że warto by poeksperymentować z nowymi odmianami, np. Müller-Thurgau, czy Silvaner. W 1930 roku już tylko 57% areału winnic było obsadzone Rieslingiem. Co prawda, nie można odmówić sukcesów niektórym winiarzom w produkcji win z nowych odmian, jednak do sukcesu Rieslinga brakowało im bardzo wiele. Szczęśliwie dziś sytuacja wraca do normy, a ‘czysto niemiecka’ winorośl znów jest głównym atutem niemieckiego winiarstwa. Na koniec wypadałoby polecić jakąś dobrą butelkę, jednak nie mi to czynić. Za to mogę zaproponować rekomendacje Marcina Jagodzińskiego, mojego autorytetu w kwestii Rieslinga. Dostępne tutaj i tutaj.

niedziela, 27 lipca 2014

O tym, jak Unia Europejska stworzyła nowozelandzkie Sauvignon Blanc.



Wydawałoby się, że historia winiarstwa Nowej Zelandii nie może być zbyt ciekawa z racji tego, że zaczęła się tak naprawdę niecałe pięćdziesiąt lat temu. Poza tym kreci się tylko wokół Sauvignon Blanc. Ale jak to zwykle w tej kwestii bywa, jest to mylne założenie. Początków uprawy winorośli na nowozelandzkich wyspach można szukać już u początków XIX wieku. Ale ja nie będę się tak daleko zapuszczać. Bo pionierzy z tamtych czasów nie osiągnęli poważnych sukcesów, a jedynie dowiedli, że w Nowej Zelandii da się uprawiać winorośl. Dużo ważniejsze w tej kwestii wina były wydarzenia z drugiej połowy XIX wieku. Pierwszym było wynalezienie lodówki, a drugim porozumienie gospodarcze między Nową Zelandią a Wielką Brytanią. Na jego mocy eksport mięsa i produktów mlecznych do Europy był bardzo intratny dla hodowców z wsyp na Pacyfiku. Wynalezienie lodówki oczywiście umożliwiło transport tego rodzaju produktów. Te dwie rzeczy przyczyniły się do tego, że nikt nie myślał o uprawie winorośli na nowozelandzkich ziemiach, bo wypasanie owiec czy bydła było dużo bardziej opłacalne. Z tego powodu Nowa Zelandia miała gorszy start niż Australia w kwestii wina, mimo, że w obu krajach w tym samym czasie zaczęto uprawiać winorośl.


Ale nie tylko to opóźniło odkrycie SB z Nowej Zelandii. Kolejną przeszkodą były przepisy dotyczące spożycia alkoholu, wprowadzone u początku XX wieku. W ich wyniku w całej Nowej Zelandii i Australii nie można było kupić alkoholu po godzinie osiemnastej. Doprowadziło to do zjawiska określanego jako „six o’clock swill”, czyli godzinnego oblężenia wszelkich barów. Pomiędzy wyjściem z pracy o piątej i zamknięciem barów o szóstej, większość mężczyzn starała się jak najbardziej wykorzystać ostatnią godzinę i ‘napić się na zapas’, co oczywiście nie miało pozytywnych skutków. Ale to jest materiał na inną historię, o której jeszcze zdążę napisać. Tymczasem wróćmy do Nowej Zelandii, która w pierwszej połowie przeżywała regres uprawy winorośli i kultury picia wina. Wszystko zmieniło się po II wojnie światowej. Przepisy alkoholowe zaczęły się rozluźniać, dlatego wino w pewnej mierze zaczęło odzyskiwać dawnych zwolenników. Jednak najważniejsze były dwa wydarzenia: niepodległość i wstąpienie Wielkiej Brytanii do Unii Europejskiej. Brytyjska kolonia nie umiała sobie poradzić na rynku międzynarodowym po wielkiej wojnie. Konkurowanie z innymi krajami było obce dla nowozelandzkiego rządu. Gdy w 1947 roku Nowa Zelandia przestała być częścią brytyjskiego imperium musiała sobie sama radzić. Handel wewnątrz imperium był do tej pory głównym źródłem dochodów tego dominium. Po wojnie Wielka Brytania zaczęła zacieśniać więzy gospodarcze z państwami europejskimi, ukoronowaniem tych związków było jej przystąpienie do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej(protoplasty Unii Europejskiej). To wszystko pogrążyło Nową Zelandię w poważnym kryzysie ekonomicznym. Trzeba było całkowicie zmodernizować obecne struktury gospodarcze by ten niewielki kraj mógł znów stanąć na nogi.

W latach osiemdziesiątych wprowadzono drastyczne reformy, które uratowały ten młody kraj, czego dziś jesteśmy świadkami. Jedną z poważnych zmian było ograniczenie hodowli owiec i bydła. A tereny przeznaczone do tej pory na pastwiska trzeba było jakoś zaadoptować. Dlatego pojawiły się inne sposoby wykorzystania ziemi. Nim winnice stały się częścią krajobrazu Nowej Zelandii musiały również przejść ewolucję. W ten sposób reformy dotknęły również świata wina. Został przejęty przez młodych i pewnych siebie winiarzy, którzy doświadczenie i umiejętności zdobyli w Europie. Ich podstawowym celem było osiągnięcie jakości, a nie ilości. Dlatego zaczęto tworzyć wina rocznikowe, co do tej pory było rzadką praktyką w Nowej Zelandii. Porzucono również wina wzmacniane. Już w latach siedemdziesiątych osiągnięto pierwsze sukcesy. Rocznik 1977 był pierwszym Sauvignon Blanc, który pokazał potencjał tej odmiany na nowozelandzkiej ziemi. I nagle wszędzie zaczęto sadzić winnice. Jednak należy zaznaczyć że lata 70. i 80. były okresem eksperymentów, lepszych i gorszych. Część winiarzy bardzo chętnie obsadzała swe ziemie odmianą Müller-Thurgau, która okazała się popularna na krótką metę. Inni byli zwolennikami mocno beczkowych Sauvignon Blanc, naśladując eksperymenty Roberta Mondavi. Równie szybko zrezygnowali z tego pomysłu. A niektóry zajęli się poszukiwaniem jak najlepszych terenów do uprawy winorośli. Przykładowo Marlborough stało się popularne dopiero u początku lat osiemdziesiątych, chociaż pierwsze winnice powstały tam już w 1973 roku. W ostatniej dekadzie minionego wieku przyszedł czas na zbieranie pochwał, który nie ustały aż do dziś. Krytycy winiarscy ciągle prześcigają się w coraz bardziej wyrafinowanych opisach nowozelandzkiego Sauvignon Blanc. Oto kilka przykładów: 

Całkowicie nowy, wybitny styl wina, który reszta świata będzie się starała skopiować.
Robin "Oz" Clarke
Nowozelandzki SB jest jak dziecko, które dziedziczy najlepsze cechy swych rodziców. Egzotyczne aromaty niektórych SB z Nowego Świata oraz ostrość i kwasowość SB z Sancerre.”
Mark Oldman
Picie swojego pierwszego kieliszka SB z Nowej Zelandii jest jak uprawianie seksu po raz pierwszy.”
Anonim
To jak nagi skok na bungee wraz z Elle MacPherson do bezdennego zbiornika pełnego liści agrestu.”
Anonim

Nie trudno zauważyć, że nie brakowało zwolenników Sauvignon Blanc wśród krytyków winiarskich. Ciężka praca nad reformą winiarstwa i całej gospodarki na pewno się opłaciła. Poza tym nie należy ograniczać się tylko do tej jednej odmiany, bo przecież nowozelandzcy winiarzy osiągnęli niemałe sukcesy tworząc wina z Rieslinga czy Pinot Noir. Tym sposobem dali wystarczający dowód, że wspaniała historia nie jest konieczna by tworzyć wielkie wina.   

środa, 11 czerwca 2014

„Ordynarny ocet, nic poza tym.”



Tak miały brzmieć słowa Hitlera po degustacji wielkich francuskich win. Niestety nie wiadomo jakich. W każdym razie wyraźnie wskazywały jak Fürher był ustosunkowany do tego trunku. Jak nigdy pozostał osamotniony w tej opinii. Znaczna część jego generalicji i wysokich urzędników była zakochana we francuskich winach. Göring przykładowo był wielkim fanem Bordeaux, Ribbentrop lubował się w szampanie, a Goebbels preferował szlachetne burgundy. Wraz z kapitulacją Francji, trzy najznamienitsze regiony winiarskie spodziewały się inwazji nazistów pustoszących piwnice wielkich posiadłości. Dość znacząco się pomylili. W końcu Niemcy, jak to Niemcy musieli to zrobić w bardziej metodyczny sposób. Powołano specjalnych urzędników, tzw. weinfürerów. Ich zadaniem była selekcja i zakup (sic!) najlepszych win z konkretnych regionów. Wysłannikiem do Bordeaux był Heinz Bömers, Burgundią zaopiekował się Adolph Segnitz, natomiast Szampanią miał się zająć Otto Klaebisch. Formalnie to brzmiało bardzo dobrze, realnie wyglądało to nieco gorzej. 

Żołnierze Luftwaffe popijający wino
Zanim napiszę parę słów o tym jak to wyglądało w praktyce, muszę nadmienić, że trzech wybranych weinfürerów nie objęło tej funkcji z przypadku. Wszyscy znali się doskonale na winach i byli przedstawicielami tej branży na rynku niemieckim. Każdy z nich znał również francuskich winiarzy i handlarzy, gdyż ich rodziny współpracowały od lat. Dobrym przykładem w tym miejscu będzie Burgundia. Odpowiadający za nią Adolph Segnitz był dobrym przyjacielem z Mauricem Drouhinem. Mimo to, Drouhin nie uniknął represji ze strony Niemców, w połowie 1941 roku został nagle pojmany. W więzieniu przesiedział około roku.  Sam region miał trochę więcej szczęścia. Lata 1939-1941 były tragiczne pod względem zbiorów i warunków pogodowych. Marquis d’Angerville miał powiedzieć „Wino w 1940 roku było tak fatalne, że nawet nie próbowaliśmy go winifikować, po prostu wszystko wylaliśmy.” Niemcy nie mogli żądać czegoś czego nie było. Najcenniejsze zapasy z poprzednich roczników zostały dokładnie ukryte. Większość pozostałych win trafiła do gardeł nazistów, ale była to i tak niewielka strata. Bordeaux nie miało tyle szczęścia. Co prawda Heinz Bömers nie miał zamiaru krzywdzić winiarzy z tego regionu, ale był w trudnej sytuacji, gdyż wina przez niego selekcjonowane trafiały do Hermana Göringa, który na winie się znał i nie miał zamiaru przepłacać za francuskie klasyki. Mimo to Bömers bardzo starał się działać na korzyść Francuzów. Gdy pewnego razu był wezwany na spotkanie z bordoskim handlarzem, Rogerem Descas, by negocjować ceny w obecności niemieckich oficjeli, postanowił zastosować pewien fortel. Dzień przed spotkaniem handlowym, zaprosił Descasa na kawę i potajemnie ustalili jakie ceny będą odpowiednie dla obu, tak by nie skrzywdzić winiarzy i ugłaskać Niemców. Następnego ranka na spotkaniu, obaj panowie wdali się w zaciekłą kłótnię, będąca w rzeczywistości teatrem dla nazistowskich funkcjonariuszy. Scysja zakończyła się porozumieniem, którym była oczywiście wcześniej ustalona cena. I wszyscy byli szczęśliwi. Poza Göringiem, który nie był zbyt przekonany co do lojalności Bömersa. Wezwał go do Berlina i wprost oskarżył o zdradę. Weinfürer odpowiedział mu, że jeśli nie jest zadowolony z jego pracy to może odesłać go do domu. Na tym skończyło się spotkanie. Göring wiedział, że nie znajdzie nikogo lepszego do tej pracy, Bömers wiedział, że wszyscy teraz zaczną patrzeć mu na ręce. Gdy wrócił do Bordeaux dowiedział się, że niemieccy żołnierze urządzają sobie spontaniczne wypady do co lepszych winnic, konfiskując wina. Był niemalże pewny, że były to zamierzone działania Göringa. Szczęśliwie nie było zbyt częste. Największe posiadłości zdołały uchronić najlepsze butelki przed nazistami. Niejednokrotnie wymagało to tak drastycznych środków, jak na przykład zamurowywanie części piwnic, by ukryte zapasy nie zostały odkryte i skonfiskowane.

Château Mouton Rothschild należące niegdyś do kolekcji
Göringa.
W najgorszej sytuacji była Szampania. Niemcy szczególnie lubowali się w prawdziwym champagne, więc żądali astronomicznych ilości (nawet do 400 tys. butelek tygodniowo).  Oczywiście, mimo że winiarze otrzymywali zapłatę za te butelki to ceny rzadko spełniały ich oczekiwania. Dodatkowo zanim weinfürer przybył do tego regionu, to Niemcy zdążyli już zrabować blisko 2 miliony butelek. Francuzi robili wszystko by spełnić oczekiwania nazistów i nie zbankrutować jednocześnie. Robert-Jean de Vogüé współwłaściciel Moët et Chandon w 1941 zwołał spotkanie wszystkich producentów szampana i zaproponował plan działania, polegający na tym, że wszyscy mają być po równo obciążeni dostawami szampana do Rzeszy. Miało to pomóc przetrwać ten trudny okres. Część winiarzy starała się radzić sobie na inne sposoby, przykładowo podmieniając etykiety w przeciętnych butelkach. Otto Klaebisch podejrzewał manipulacje. Podczas jednej z kontroli, natknął się na wyraźnie oszukany trunek. Natychmiast wezwał do siebie odpowiedzialnego za nie producenta, dwudziestoletniego wówczas, Francois Taittinger. Bez ogródek spytał: „Jak śmiesz sprzedawać mi te musujące pomyje?”. Młody mężczyzna odpowiedział: „Kogo to obchodzi? Przecież ci co będą to pili i tak nie mają pojęcia jak smakuje prawdziwy szampan!”. Ta, nie odbiegając zbytnio od prawdy, wypowiedź zakończyła się dla Francois wizytą w więzieniu. Szybka interwencja najstarszego z braci Taittingerów, pozwoliła mu na wyjście z aresztu zaledwie po kilku dniach. Zachowanie młodego winiarza nie odbiegało zbytnio od normy. Wielu producentów równie zaciekle sprzeciwiało się niemieckim rozkazom. Kolejne przykłady niesubordynacji zakończyły się odgórną karą dla każdego z winiarzy. Do wyboru było 600 tys. franków grzywny albo 40 dni w więzieniu. Niemalże każdy zapłacił grzywnę. Po tym winiarze z Szampanii starali się współpracować z Niemcami. Tak pokrótce można przedstawić pracę weinfürerów. Ich zadanie zostało doskonale wykonane. Dzięki nim każdego roku do Rzeszy spływało dwa i pół miliona hektolitrów francuskiego wina. Ale nie należy oceniać ich jednoznacznie negatywnie. Warto zauważyć, że w pewnym sensie uchronili francuskie winnice przed brutalną konfiskatą wina przez armię, do której mogło dojść, gdyby nie niemiecka chęć zorganizowania każdej czynności. Wiadome było, że winnice ucierpiały na sprzedaży wina do Niemiec, gdyż ceny – delikatnie mówiąc – były niezbyt atrakcyjne, a możliwości negocjacji należały do rzadkości. Ale nawet niska cenna jest lepsze niż oddanie wina za darmo. Wielu winiarzy francuskich przyznało, że tak naprawdę udało im się przetrwać tylko dzięki pracy weinfürerów. Potrafili sprawić by naziści byli szczęśliwi z udanych zakupów i producenci nie ucierpieli bardzo na handlu z Rzeszą. W taki sposób stali się niedocenionymi bohaterami francuskich winnic.