Przypadek to bardzo istotny element dla
historii wina. Bez przypadkowych zdarzeń świat wina byłby dużo uboższy. Ba! Może
nawet by nie istniał. Przecież bardzo prawdopodobnym wytłumaczeniem powstania
pierwszego wina jest to, że ktoś przypadkiem zapomniał o zebranych owocach i
dopiero po paru dniach, wracając do zapomnianych winogron, odkrył nowy, ciekawy
napój. Także Rzymianie nie planowali używać beczek po to, by nadać winu
charakterystyczny smak i aromat. Równie przypadkowo filoksera dotarła do Europy
i zniszczyła wiele europejskich winnic. Przygodne zdarzenia są częstym
elementem historii przeróżnych win. Na przykład taki szczęśliwy traf miał
miejsce w Niemczech w XVIII wieku. A dokładniej w winnicach Schloss
Johannisberg. Jesienią 1775 roku, biskup Fuldy i właściciel winnic, jak co roku
nakazał rozpoczęcie zbioru owoców. Nie zwlekając, wysłano posłańca, by
powiadomił mnichów o decyzji biskupa. Pech chciał, że na swej drodze został
napadnięty i obrabowany. To nieszczęście spowodowało opóźnienie zbiorów o trzy
tygodnie. Niestety, wtedy już większość gron była pokryta pleśnią. Mnisi uznali
je za bezwartościowe i oddali je okolicznym chłopom. Ogromnym zaskoczeniem było
to, co chłopom udało się z nich zrobić. Było to niezwykle przyjemne, słodkie
wino. Tak właśnie zaczyna się historia niemieckiego wina Spätlese, czyli tzw. późnego zbioru, z
gron pokrytych szlachetną pleśnią Botrytis cinerea. Oczywiście to jest wersja
niemiecka, według której to właśnie u nich, niezależnie od nikogo, powstał ten
rodzaj wina. I na pewno nie ma to żadnego związku z tym, co się działo sto
pięćdziesiąt lat wcześniej na Węgrzech.
A tam także krążą różne legendy. Według
najsławniejszej z nich znany wszystkim tokaji aszú powstał za sprawą kalwińskiego pastora, Máté
Laczkó. Przypadek chciał, że w czasie zbiorów winogron wokół jego parafii
grasowali tureccy wojownicy. Zaniepokojony duchowny przekonał swych parafian,
by odłożyli zbiór owoców z winnicy najbardziej oddalonej od ich wioski. Gdy po
kilku tygodniach sytuacja się uspokoiła, rolnicy znaleźli już tylko ciemne,
pokryte pleśnią grona. Pastor mimo to nakazał im zerwać owoce i zrobić z nich
wino. Oczywiście wino powstałe z tych owoców było wspaniałe i wzbudziło zachwyt
wśród pijących. A z racji swego niezwykłego smaku szybko zdobyło sławę – między
innymi na dworze Ludwika XIV. Tokaji aszú tak bardzo posmakował królowi francuskiemu, że ochrzcił go mianem
„wina królów i królem wina”. Ale czy na pewno zasługi za stworzenie wina
powinien zbierać kalwiński pastor z początku XVII wieku? Dokumenty i księgi
XVI-wieczne poddają to w wyraźną wątpliwość. Wtedy można już się spotkać z
informacją o winie wyrabianym z „cibeby” lub „cybeby”, czyli zasuszonych,
rodzynkowatych gron. Poza tym nazwę aszú również można odnaleźć w
źródłach. Dlatego rodowodu Tokaju aszú trzeba by szukać trochę wcześniej
niż w pierwszej połowie XVII wieku. Natomiast historia kalwińskiego pastora,
podobnie jak niemieckiego posłańca, jest tylko nie do końca autentyczną
opowieścią. A więc gdzie szukać prawdy w legendach? Nigdzie! Te ciekawe
historie powstały nie po to, by poddawać je surowej krytyce. Są one tylko
pięknym dodatkiem do długiej i wspaniałej historii wina. Na pewno jej nie
szkodzą, a niewątpliwie ubarwiają dzieje wielu rodzajów win.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz