niedziela, 15 listopada 2015

Three-bottle Man Club.



Jakiś czas temu zdarzyło mi się napisać co nieco na temat związku Anglii z winem porto. Dziś chciałbym kontynuować ten temat, z racji iż jest obszerny i wiele jeszcze o nim można napisać. By ponownie nie zanudzać Was szczegółami historycznymi tego, jak narodziła się angielska miłość do porto, napomknę jedynie, że poprzednią gawędę na ten temat można znaleźć TUTAJ właśnie. Przejdźmy do rzeczy więc, ów tytułowy klub był nieoficjalnym określeniem zjawiska w XVIII-wiecznej Anglii. Wtedy miłość do porto znacznie wzrosła z racji coraz większego eksportu tego wina na wyspy i jego dość niskiej ceny. Tym spowodowane było powstanie dość dużej grupy dżentelmenów, którzy znani byli z tego, że zdołali wypić trzy butelki porto podczas jednego wieczoru (ewentualnie w ciągu jednego dnia). Taki zwyczaj przysposobili sobie jako codzienność. Angielskie społeczeństwo, jak to często bywa, przedstawiało dość ambiwalentny stosunek do tej kwestii. Z jednej strony, osoby należące do nieformalnego klubu były piętnowane za pijaństwo, z drugiej owi mężczyźni cieszyli się niejaką estymą, gdy po tej ilości alkoholu mogli opuścić tawernę na własnych nogach (oczywiście nie zawsze to się im udawało). 
Należy zauważyć, że do członków tego zacnego towarzystwa zaliczano osoby o relatywnie wysokiej pozycji społecznej, np. właścicieli ziemskich, proboszczów czy wykładowców akademickich. Wśród elity angielskiej oczywiście nie brakowało orędowników nieformalnego klubu. Jednym z nich była William Pitt Młodszy, najmłodszy premier Wielkiej Brytanii. Ciekawostką może być fakt, że spośród dżentelmenów niemalże co dnia wypijających trzy butelki porto, wyłoniły się jednostki przedstawiające jeszcze większą tolerancję na ilość spożytego alkoholu. Panowie o nazwiskach, Dufferin, Blayney and Panmure byli znani jako Dżentelmeni Sześciu Butelek. Nazwa jest na tyle oczywista, że nie wypada jej tłumaczyć, warto dodać jedynie, że ten zwyczaj nie należał do codziennych i był tylko okazjonalnym popisem zdolności. By oddać nieco prawdy historycznej i nie posądzać Anglików o skrajny alkoholizm muszę powiedzieć parę słów na temat samego wina. Otóż porto z początku wieku XVIII było dalekie od dzisiejszego odpowiednika. Miało niższą zawartość alkoholu, często bliską przeciętnemu winu dzisiaj. Co więcej, nim stało się naprawdę popularne to często padało ofiarą fałszerstwa. Część mniej poważanych tawern pod szyldem porto sprzedawała niskiej jakości czerwone wino, rozrobione sokiem z jeżyn i wodą, z dodatkiem alkoholu i cukru by ukryć oszustwo. Wedle jednego z francuskich podróżników - Monsieur Grosley - za porto w jednej z angielskich tawern próbowano przedstawić sfermentowany sok z rzepy zmieszany z piwem z dzikich owoców. Aż trudno uwierzyć, by mogło to być pomylone z porto, nawet niskiej jakości, może przez obserwatora przemawiała tylko wrodzona zawiść między dwoma narodami, dlatego tak niepochlebnie wyraził się o winie podawanym na wyspach. Z drugiej strony mógł trafić do naprawdę paskudnej tawerny. Nie jest to aż tak istotne, warto jedynie zaznaczyć, że jakość porto znacząco poprawiła się, w drugiej połowie XVIII, gdy  Marquês de Pombal przejął kontrolę nad uprawą winogron i produkcją wina, zaskakująco psując przy tym nico krwi Anglikom. Ale jak to często bywa, to już materiał na nową historię.
 
Kolejnym istotnym elementem, który sprawia, że Klub Dżentelmenów Trzech Butelek jest nieco bardzo wiarygodny jest butelka sama w sobie. Nie można zapomnieć, że przez wiek XVIII butelkowanie wina nie było czymś oczywistym i powszechnym. Wino kupowało się albo w beczkach, albo piło się je w różnego rodzaju lokalach. Butelki były niepraktyczne i nieekonomiczne, przynajmniej u początku wieku XVIII-tego. To stulecie było swego rodzaju czasem ewolucji butelki. Powyższa grafika bardzo dokładnie obrazuje, jak kształt butelki przeszedł od tzw. ‘cebulki’ do dzisiejszej formy zbliżonej do walca. Początkowa forma butelki była nieco mniej pojemna niż obecnie, zawierała w sobie mniej więcej tyle ile liczy sobie angielska pinta, czyli około pół litra. Dlatego właśnie wypicie tych trzech butelek porto nie było aż takim wyzwaniem jak mogłoby się wydawać. Pomimo, tego, że mniejsza ilości alkoholu i spożywanie jedynie półtora litra porto dziennie wydaję się być bardziej realne, to i tak wzbudza to pewną refleksję na temat konsumpcji alkoholu w Anglii. Ale i tym razem muszę odwołać się do zupełnie innego postrzegania alkoholizmu w wieku XVIII-tym, czyli po prostu mniejszego napiętnowania tej kwestii. Na zakończenie tej krótkiej gawędy mogę dodać, że Three-bottle Man Club, jest poniekąd uważany za podwaliny do powstania tak zwanego „The Brilliants” z Covent Garden, jednego z licznych klubów brytyjskiej elity, niezwykle popularnych w XIX-wiecznej Anglii. Podobno, jednym z podstawowych warunków przyjęcia do owego klubu, była umiejętność wypicia określonej (i z pewnością dość znacznej) ilości porto.

sobota, 28 lutego 2015

O winie z imperialnego przyzwolenia.


W poszukiwaniu kolejnych winnych historii udałem się na południe, do naszych słowiańskich braci z Półwyspu Bałkańskiego. Jak już niejednokrotnie wspominałem jest to region o bogatej tradycji winiarskiej i historycznej. Jednocześnie dość zaniedbany w kwestii czysto bibliograficznej. Dużo łatwiej znaleźć informacje o dziejach krajów Europy Zachodniej niźli Bałkan. Dotyczy to także dziejów wina. Ale zawsze uda się coś odnaleźć. Tym razem postaram się nieco przybliżyć historię wina mołdawskiego*, bardzo popularnego w naszym kraju, głównie dzięki bogatej ofercie czerwonych, półsłodkich mnichów i kagorów. Mimo, że taki rodzaj wina jest – nie bez powodów – zdyskredytowany w opinii koneserów, to jednak jego szeroka dostępność ma swe uzasadnienie w historii. Ale o tym za chwilę. Zacznijmy od początku, który – co jest dość naturalne dla tego regionu – miał miejsce w starożytności. Niestety przekazy z tego czasu są dość mgliste i niedokładne. Wiemy oczywiście, że Grecy, jak i Rzymianie doceniali wina z Tracji i Dacji. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że były to tereny od cieśniny bosforskiej, aż po północne krańce dzisiejszej Rumunii i Mołdawii. W jakim dokładnie miejscu tworzono te wspaniałe wina, doceniane przez starożytnych, ciężko powiedzieć. Jednak archeologia z całą pewnością potwierdza, że na terenach Mołdawii uprawiono winorośl już 2500 lat temu, czemu nie należy się dziwić, gdyż był i jest to kraj o przednich ziemiach. Wielkie zmiany polityczne związane z przejściem ze starożytności do średniowiecza niezbyt dotknęły ten region.
Stefan III Wielki
Mołdawia była zbyt daleko od centrum wydarzeń, by odczuć jakieś negatywne efekty. Aczkolwiek można powiedzieć, ze nastąpiła pewna stagnacja. Bo tak to się przyjęło w naszym myśleniu, że jak coś jest dobrze i się nie rozwija to znaczy, że jest stagnacja i jest źle. Ale mniejsza o to, ciekawe czasy nastąpiły wraz z rządami Stefana III Wielkiego, hospodara mołdawskiego. Tutaj muszę wtrącić ciekawostkę, gdyż Stefan Wielki, w czasie wojny domowej w swym kraju, zaprzyjaźnił się z Wladem Palownikiem, historycznym odwzorowaniem Drakuli. Obaj uciekli z Mołdawii do Siedmiogrodu. Stefan po paru latach wrócił do kraju i objął władzę w hospodarstwie mołdawskim. Wlad pozostał w Siedmiogrodzie i stworzył swą krwawą historię. Wróćmy jednak do wina, bo w końcu Stefan sporo dokonał w tej kwestii. Przykładowo powołał specjalnego urzędnika, którego zadaniem był dbanie o jakość wina oraz kontrolę nad najlepszymi winnicami. Idąc tropem zachodu, zdał się na zdolności zakonników w kwestii uprawy winorośli. Z jego rządami historia wiąże się kolejna historia. U końca XV wieku Bałkany byłe nękane przez Imperium Osmańskie. Stefan Wielki był jednym z władców, którzy musieli stawać czoło islamskiej potędze. Turcy atakując Mołdawię przystąpili do oblężenie twierdzy Soroca. Ponoć tę twierdzę udało się utrzymać tylko dzięki stadom bocianów, które w swych dziobach, przyniosły oblężonym wojownikom kiście winogron, będące ich jedynym pożywieniem od wielu dni. Ale nawet tak zacięta obrona nie pozwoliła Hospodarstwu Mołdawskiemu uchronić się przed potęgą Turków. O dziwo nie spowodowało to strasznego regresu w winiarstwie mołdawskim. Poza władzą nadrzędną nic w sumie się nie zmieniło. Ponownie nadszedł czas „złej” stagnacji. Prawdziwe zmiany nastąpiły dopiero w XIX wieku, gdy Mołdawia już długo tęskniła za własnym państwem. Wtedy to Besarabia (kraina geograficzna stanowiąca dzisiejszą Mołdawię) została włączona do carskiej Rosji. Zaskakująco było to bardzo pozytywny zwrot dla wina mołdawskiego. Dwór carski w tym czasie szukał pewnego źródła dobrego wina. Besarabia okazała się bardzo dobrym wyborem. Jakość wina, którą dało się tam osiągnąć, była wysoka i zupełnie wystarczająca. Otoczenie cara od razu polubiło wina z Besarabii, co szybko stworzyło zapotrzebowanie w niższych warstwach. Tym sposobem popyt na wino z tego regionu szybko wzrastał w całym imperium. Carowie też nie mieli zamiaru zaniedbywać regionu z tak zacnym winem. W XIX wieku, dzięki pomocy Moskwy, do Mołdawii sprowadzono winorośl z zachodniej Europy oraz wielu specjalistów, którzy pozwolili na szybki rozwój winiarstwa w tym kraju. U końca wieku XIX wieku, Mołdawia eksportowała wielki ilości wina na zachód, korzystając aktywnie z epidemii filoksery. Dochody z produkcji wina były tak wielkie, że utworzony Szkołę Winiarską w Stăuceni. Oczywiście oficjalnie powołaną ją dzięki traktatowi cara Aleksandra II. W zamysłach imperium rosyjskiego w Mołdawii miało powstać zaplecze winiarskie carskiej potęgi. XX wiek bardzo namieszał w tych ambitnych planach. Po pierwsze filoksera dotarła do Mołdawii w samej końcówce XIX wieku, dając się we znaki winiarzom, podobnie jak w Europy Zachodniej. Po drugie, obie wojny światowe też zawitały na te tereny i poczyniły spore szkody w winnicach. 
Mileștii Mici
Mołdawskie winiarstwo miało dużo do odrobienia po 1945 roku. Jak na ironię, to, że Mołdawia znalazła się w kręgu państw komunistycznych, bardzo pomogło w odbudowie uprawy winorośli w tym kraju. Radzieccy przywódcy również obrali sobie Mołdawię jako domyślnego producenta wina dla Związku Radzieckiego. Łatwo domyślić się, jak wielkie fundusze zostały wysłane do tego małego kraju, by odrodzić w nim produkcję wina. W latach 60-tych co druga butelka wina, spożywana w ZSRR pochodziła z Mołdawii. To właśnie dzięki Związkowi Radzieckiemu powstały takie miejsca Mileștii Mici. Winiarstwo mołdawskie szybko wróciło do swej potęgi, ale też równie szybko musiało stawić czoła nowym wyzwaniom. Kolejnym uderzeniem była ustawa antyalkoholowa sforsowana przez Grobaczowa. Mimo ambitnych planów sekretarza KC PPZR, winiarstwa mołdawskiego nie dało się stłamsić. Zwłaszcza, że ZSRR niedługo potem się rozpadło, a po upadku Związku Radzieckiego i tak wiele się nie zmieniło, bo Rosja wciąż importowała wino z Mołdawii. Sytuacja zmieniła się stosunkowo niedawno. W 2006 roku Rosja narzuciła embargo na wina Mołdawii, powodując niemały problem dla tego państwa. Od tego momentu ten bałkański kraj szuka zbytu na innych rynkach. Polska jest jednym z potencjalnych rynków zbytu. Ale nie będę rozwijał tego tematu, bo to zbyt świeża i skomplikowana sprawa. W każdym razie, pijąc następnym razem jakiegoś „kagora” pamiętajcie, że Mołdawia to coś więcej niż tylko tanie półsłodkie wina.

*Zostało mi (całkowicie słusznie) wypomniane, że uznanie Mołdawian za Słowian znacznie mija się z prawdą. Pochodzenie tej grupy etnicznej dużo bardziej skomplikowane niż mogłoby się wydać. Dlatego, mimo, iż Mołdawianie posiadają znaczny słowiański pierwiastek w swej kulturze, to z pewnością nie są Słowianami w dosłownym tego słowa znaczeniu. 

sobota, 10 stycznia 2015

Butelka z Legendą, cz.4



Rok pański 1166 przyniósł kolejne wojny papiestwa i cesarstwa. Celem było jak zawsze Dominium Mundi, czyli panowanie nad znanym wówczas światem. Kolejnym władcą Świętego Cesarstwa Niemieckiego, który pokusił się o podporządkowanie sobie papieża był Fryderyk I Barbarossa. Wraz ze swą armią przekroczył Alpy i jeszcze przed zimą zdołał opanować północną część półwyspu apenińskiego. Na wiosnę ruszył na południe. Opanowanie Rzymu było najwyższym dążeniem Fryderyka, jednakże był mądrym dowódcą i wiedział, że musi umocnić swą pozycję w centrum półwyspu by podjąć się ataku na Wieczne Miasto. Swój plan zaczął od oblężenia Ankony, która szybko padła jego łupem. Z tego miasta uczynił swój bastion wypadowy, a za swą siedzibę obrał zamek Morro d’Alba. Rezydując tam zakochał się w lokalnym winie, Lacrima di Morro d’Alba. Urzekło go niezwykłym różanym aromatem i wspaniałym owocowym smakiem. Jednak nie był to czas by rozwodzić się nad wspaniałymi winami. Niedługo potem Fryderyk przeszedł do ofensywy, doszło do walnej bitwy pod Tuskulum, gdzie wojska niemieckie pokonały Rzymian. Pozwoliło to mu na zdobycie miasta papieży, gdzie został koronowany na Cesarza Niemieckiego. 

Swoją refleksję zacznę może od podziwu wobec tego wina, które jest elementem jednego z najważniejszych konfliktów średniowiecznej Europy. Walka o Dominium Mundi jest niezwykle istotnym wydarzeniem pozwalającym na zrozumienie średniowiecza jako okresu historycznego. Ale nie czas rozwodzić się na tą myślą, nie będę Was męczyć historycznymi dywagacjami. Chcę tylko podkreślić, że nawet w tak ważnych momentach średniowiecza, pojawiają się winne anegdoty. I oczywiście, zdaję sobie sprawę, że historia wina spod Ankony jest to tylko legendą, ale sam fakt, że przetrwała blisko tysiąc lat, pozwala przypuszczać, że ma w sobie spore ziarno prawdy.

Przejdźmy jednak do samego wina. Niestety sprawiło mi niejaki zawód, ale tylko przez to, że miałem zbyt wygórowane wymagania! Liczyłem na butelkę, która powali mnie aromatem róży, przy czym nie będzie jednocześnie mdła i męcząca po jednym kieliszku. A próbując ocenić wino w miarę bezstronnie mogę powiedzieć, że jest niezwykle ciekawe. Bogaty aromat owocowy, aronia, porzeczka, nieco czereśni i wiśni, trochę kwiatów, wśród których z pewnością poczułem różę, aczkolwiek jestem gotów przyznać, że to moja czysta autosugestia. W ustach bardzo owocowe, z przyjemną nienatrętną taniną. Pozytywne wino, które z pewnością mogę polecić.
Wino jest dostępne w sklepie internetowym dobrewina.pl. Doczekało się również recenzji wśród naszej braci blogerskiej, zapraszam do poczytania opinii Mariusza Boguszewskiego.  

piątek, 31 października 2014

O królowej Krety i jej smutnej historii.



Kreta jest zagadkową wyspą pod względem historycznym. Cywilizacji minojska, wykształcona na tejże wyspie, osiągnęła wysoki poziom rozwoju na długo przed Grecją kontynentalną. W czasie II tysiąclecia p.n.e. była głównym ośrodkiem handlowym we wschodniej części Morza śródziemnego. Rozwój pisma, zaawansowanie budownictwa i znacznie politycznie dobitnie podkreślały jej pozycję. I nagle  około XVI wieku p.n.e. cała cywilizacja po prostu zniknęła*. Znikąd pojawiła się cywilizacja mykeńska (Grecja kontynentalna) i bez trudu podbiła imperium minojskie. Kreta stała się częścią Hellady, co można określić jako tzw. mniejsze zło, bo w końcu Kreteńczykom było bliżej do Greków niż do jakiejkolwiek innej cywilizacji.

Monemvasia
A jaki to ma związek z winem? Póki co żaden, ale chciałem wspomnieć o historii tej dość niezwykłej wyspy, gdyż dziś mam zamiar co nieco powiedzieć o winorośli z Krety. Bo tytułową królową średniowiecza jest Malvasia, winorośl, która robiła furorę w późnym średniowieczu i renesansie. Jej historię zacznę od sporu na temat pochodzenia nazwy Malvasia. Część historyków pragnie ją utożsamiać z wenecką fortecą Monemvasia, znajdującą się na wyspie u wybrzeża Lakonii. Inni optują za Malevizi, miasteczkiem leżącym nieopodal Heraklionu. Spór mogła by rozstrzygnąć ampelografia, czyli nauka o winorośl z biologicznego punktu widzenia. Jednakże według specjalistów tej dziedziny Malvasia pochodzi z Grecji, co jak łatwo się domyślić, nie daje rozstrzygnięcia tej kwestii. Mniejsza o spór, należałoby pomówić w końcu o samej winorośli. Tworzono z niej tzw. wina słomkowe, czyli wina robione z podsuszonych gron, np. Vin Santo. Szeroką popularność zaczęły zdobywać dopiero, gdy Kreta została zdobyta przez Republikę Wenecką (od 1204 roku). Włosi, jak to na nich przystało, szybko rozpoznali doborowe wino i niezwłocznie rozpoczęli jego szeroką dystrybucję. Wino zyskało taką popularność, że nawet weneckie sklepy z winami przyjęły nazwę malvasie. W przednim winie jak zawsze lubowali się Anglicy, oni z kolei nazwali je Malmsey wine. Jedna z legend mówi, że książę Jerzy Plantagenet, brat króla Edwarda IV, będąc oskarżony o zdradę stanu wybrał niezwykle ciekawy sposób śmierci. Wedle życzenia Jerzego, miał być on utopiony w beczce Malmseya. Wzmiankę o tym wydarzeniu można znaleźć w sztuce Ryszard III Williama Szekspira
Wraz z winem popularność zyskała winorośl. Malvasia została obsadzona w wielu miejscach, między innymi na półwyspach Apenińskim, Bałkańskim i Iberyjskim. Inne regiony również chętnie przyjmowały nową odmianę winorośli. Chociażby wyspa Madera, która zaadoptowała sobie tę winorośl. O winie z tej wyspy mało kto słyszał podczas rządów kreteńskiej królowej, mimo, że to madeira przejęła nazwę Malmsey wine, po upadku wina z serca cywilizacji minojskiej. A upadek skarbu z Krety był nagły. Wszystko było wynikiem ekspansji Imperium Osmańskiego. W 1645 roku rozpoczęła się VI wojna wenecko-turecka. Wojna trwała blisko ćwierćwiecze. Skończyła się porażką Wenecjan. Traktat pokojowy sankcjonował przejęcie Krety przez Imperium Osmańskie. A Turcy, przejmując Kretę, nakazali wykarczowanie winnic obsadzonych Malvasią, kończąc tym samym rządy królowej średniowiecza. Ta historia jest smutna tym bardziej, dlatego, że przejęcie Krety było przedostatnim sukcesem Imperium. Później udało im się zdobyć jedynie Kamieniec Podolski, a po tym wydarzeniu Europa postanowiła powstać i zawiązać koalicję przeciw Turkom. Skutkiem tego była bitwa pod Wiedniem, której wynik wszyscy znamy. Ale ja znów odbiegam od tematu, wróćmy więc do rzeczy. Mimo, że Turcy zostali znacznie osłabieni do końca XVIII wieku to Kreta wciąż pozostała w ich dominium. Niestety nie było szans by królowa Krety mogła się tam odrodzić. Na szczęście reszta Europy dbała by Malvasia nie zginęła i kultywowała uprawę tej winorośli. Z Maderą na czele, która wchodziła w okres swej świetności, gdy Brytyjczycy ukazali swą miłość do fortyfikowanego wina. Jednak o tym już pisałem, więc wróćmy do królowej. Jej historia, brutalnie skończona w 1669 roku, odradza się teraz. W przeciągu ostatnich kilkunastu lat znalazło się wielu ludzi, którzy chcieli odrodzić wino z Krety. Znalazło się też paru takich, którzy chcieli to zrobić poza Kretą. Gdy Chorwacja uzyskała niepodległość część winiarzy zechciała wrócić do korzeni i spróbować uprawy Malvasi u wybrzeża Adriatyku. Po raz kolejny nie mam zamiaru oceniać efektów prac winiarzy Krety, czy Istrii „bom niegodny, by takowe osądy stawiać”. Mimo  to polecam te wina, ze względu na samą historię.  



*Historycy mają oczywiście wytłumaczenie tej sytuacji. Mówi się, że katastrofy naturalne znacznie osłabiły cywilizację minojską, co doprowadziło do łatwego przejęcia jej zdobyczy materialnych i niematerialnych przez cywilizację mykeńską. Jednak część historyków się z tym nie zgadza. Druga grupa uważa, że cywilizacja minojska padła ofiarą najazdów niezidentyfikowanych cywilizacji ze wschodu, które trudno w dzisiejszych czasach potwierdzić źródłowo. Czysto osobiście dodam, że bliżej mi do drugiej opcji.