czwartek, 25 października 2012

O tym, dlaczego nie wszystko powinno być zaplanowane.



Przypadek to bardzo istotny element dla historii wina. Bez przypadkowych zdarzeń świat wina byłby dużo uboższy. Ba! Może nawet by nie istniał. Przecież bardzo prawdopodobnym wytłumaczeniem powstania pierwszego wina jest to, że ktoś przypadkiem zapomniał o zebranych owocach i dopiero po paru dniach, wracając do zapomnianych winogron, odkrył nowy, ciekawy napój. Także Rzymianie nie planowali używać beczek po to, by nadać winu charakterystyczny smak i aromat. Równie przypadkowo filoksera dotarła do Europy i zniszczyła wiele europejskich winnic. Przygodne zdarzenia są częstym elementem historii przeróżnych win. Na przykład taki szczęśliwy traf miał miejsce w Niemczech w XVIII wieku. A dokładniej w winnicach Schloss Johannisberg. Jesienią 1775 roku, biskup Fuldy i właściciel winnic, jak co roku nakazał rozpoczęcie zbioru owoców. Nie zwlekając, wysłano posłańca, by powiadomił mnichów o decyzji biskupa. Pech chciał, że na swej drodze został napadnięty i obrabowany. To nieszczęście spowodowało opóźnienie zbiorów o trzy tygodnie. Niestety, wtedy już większość gron była pokryta pleśnią. Mnisi uznali je za bezwartościowe i oddali je okolicznym chłopom. Ogromnym zaskoczeniem było to, co chłopom udało się z nich zrobić. Było to niezwykle przyjemne, słodkie wino. Tak właśnie zaczyna się historia niemieckiego wina Spätlese, czyli tzw. późnego zbioru, z gron pokrytych szlachetną pleśnią Botrytis cinerea. Oczywiście to jest wersja niemiecka, według której to właśnie u nich, niezależnie od nikogo, powstał ten rodzaj wina. I na pewno nie ma to żadnego związku z tym, co się działo sto pięćdziesiąt lat wcześniej na Węgrzech. 

A tam także krążą różne legendy. Według najsławniejszej z nich znany wszystkim tokaji aszú powstał za sprawą kalwińskiego pastora, Máté Laczkó. Przypadek chciał, że w czasie zbiorów winogron wokół jego parafii grasowali tureccy wojownicy. Zaniepokojony duchowny przekonał swych parafian, by odłożyli zbiór owoców z winnicy najbardziej oddalonej od ich wioski. Gdy po kilku tygodniach sytuacja się uspokoiła, rolnicy znaleźli już tylko ciemne, pokryte pleśnią grona. Pastor mimo to nakazał im zerwać owoce i zrobić z nich wino. Oczywiście wino powstałe z tych owoców było wspaniałe i wzbudziło zachwyt wśród pijących. A z racji swego niezwykłego smaku szybko zdobyło sławę – między innymi na dworze Ludwika XIV. Tokaji aszú tak bardzo posmakował królowi francuskiemu, że ochrzcił go mianem „wina królów i królem wina”. Ale czy na pewno zasługi za stworzenie wina powinien zbierać kalwiński pastor z początku XVII wieku? Dokumenty i księgi XVI-wieczne poddają to w wyraźną wątpliwość. Wtedy można już się spotkać z informacją o winie wyrabianym z „cibeby” lub „cybeby”, czyli zasuszonych, rodzynkowatych gron. Poza tym nazwę aszú również można odnaleźć w źródłach. Dlatego rodowodu Tokaju aszú trzeba by szukać trochę wcześniej niż w pierwszej połowie XVII wieku. Natomiast historia kalwińskiego pastora, podobnie jak niemieckiego posłańca, jest tylko nie do końca autentyczną opowieścią. A więc gdzie szukać prawdy w legendach? Nigdzie! Te ciekawe historie powstały nie po to, by poddawać je surowej krytyce. Są one tylko pięknym dodatkiem do długiej i wspaniałej historii wina. Na pewno jej nie szkodzą, a niewątpliwie ubarwiają dzieje wielu rodzajów win.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz