Wilhelm II próbujący pożreć świat. |
Już
dłuższy czas szukałem wystarczająco ciekawego wydarzenia w dziejach wina, które
warto by było Wam przybliżyć. I po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że w moich
dość licznych opowieściach znów ominąłem ważny element historii. Mam na myśli
pierwszą wojnę światową i jej wpływ na winnice francuskie. Dla niektórych
kwestia ta wydawać się może mało istotna, bo przecież Francja przez całe cztery
lata dzielnie trzymała front z daleka od jej najcenniejszych winnic. Ale prawda
jest taka, że do Burgundii nie było dalej niż 200 km od linii frontu. Dlatego
nadejście obcej armii było cały czas realnym zagrożeniem. A to nie był jedyny
problem. Wojna jak zawsze wiązała się z brakiem rąk do pracy, bo większość
mężczyzn została wezwana pod broń. Dlatego kobiety w dużej mierze przejęły
ciężar uprawy winorośli i produkcji wina. Niestety nawet z pomocą dzieci i osób
starszych nie były w stanie dobrze dopilnować zadania. Częstokroć pomijano
niektóre czynności, jak na przykład zimowe przycinanie krzewów. Brak rąk do
pracy był tak dotkliwy, że niekiedy pozwolono nawet jeńcom niemieckim pracować
w winnicach. Wydawałoby się, że sytuacja powinna być lepsza w nowocześnie
obsadzonych (jak na tamte czasy) winnicach, w których część prac mogła być
wykonywana z pomocą koni. Niestety, konie, podobnie jak mężczyźni, zostały
wysłane na front. Aprowizacja winnic również była niełatwa. Siarka i miedź,
potrzebne w tym czasie do ochrony winorośli, były coraz droższe,
a ich dostarczenie na czas do winnicy było niełatwe.
Dostawa zaopatrzenia dla armii francuskiej. |
Ale były i pozytywne
strony konfliktu zbrojnego. Tak duża armia stacjonująca na froncie mogła wiele
wypić. Francuskie Ministerstwo Wojny było w stanie kupić niemalże każdą ilość
wina. By nie być gołosłownym dodam, że w roku 1916 armia wypiła około 12
milinów hektolitrów. Warto dodać, że armia płaciła za nie przyzwoite pieniądze.
Na tym interesie skorzystała nie tylko Burgundia ale także cała południowa
Francja. Tamtejsi winiarze z radością wkroczyli na tak łatwy rynek zbytu. Ich
radość odzwierciedlona była w podarku, jaki ofiarowali armii francuskiej wraz z
wybuchem wojny. Było to 20 tysięcy hektolitrów wina. Winiarze z Południa
pozbyli się części zapasów, a armia otrzymała darmową aprowizację. Wszyscy byli
zadowoleni. Dzięki zamówieniom od wojska mogli nieco odbić się od dna po problemach
z poprzednich lat (o których pisałem we wcześniejszym poście). Niestety wysoka
podaż wpływała znacząco na jakość. Część producentów nie dbała o jakość swego
wina, bo była pewna, że wojsko i tak je kupi, a żołnierzom będzie wszystko
jedno co piją. Poza tym, łatwo się domyślić, że w burgundzkich winnicach, łatwo
było o spadek jakości, gdy doświadczeni winiarze musieli chwycić za broń.
Kobiety, w tym momencie, osiągały sukces jeśli były w stanie utrzymać winnicę w
miarę dobrym stanie. Niewiele z nich miało czas by zadbać o jakość swego
wyrobu.
"Wszystko w porządku, lejtnancie, pinard jest cały!" |
Ale i takie wino miało swoją chwilę sławy. Le pinard (tanie, kiepskiej jakości wino, a w tym kontekście dzienna
racja wina przysługująca żołnierzom) zostało nieoczekiwanym zwycięzcą wojny.
Stałe dostawy wina były ważne dla armii. Wielu z walczących było w stanie
pozostać na polu walki tylko dzięki temu, ze byli pod wpływem pinard’a. Jednak gdy wojna się skończyła
powstały nowe problemy. Do wielu winnic nie powrócili winiarze. Wiele
gospodarstw musiało zrezygnować z uprawy ze względu na brak mężczyzn. Minęło kilka
lat nim sytuacja zaczęła wracać do normy. Mimo to winiarstwo francuskie wyszło
obronną ręką z tego konfliktu. Co prawda pinard
szybko zniknął z ust Francuzów, lecz nigdy nie zapomnieli jak wiele im dał
podczas wojny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz