niedziela, 24 lutego 2013

Winne ciekawostki, cz.10


Dzisiaj będzie o dość kontrowersyjnej ciekawostce ze świata wina. Chodzi o butelki z wizerunkiem Hitlera, Stalina i innych postaci historycznych produkowanych przez Alessandro Lunardelli'ego. Sprawa nie jest nowa, bo już w połowie lat 90. wyszły pierwsze butelki z 'serii historycznej'. Podczas ostatnich wakacji została 'odświeżona' przez amerykańskich turystów, pochodzenia żydowskiego, państwa Hirsch. Amerykańskie małżeństwo spędzając wakacje we Włoszech, natknęło się na butelki z wizerunkiem Hitlera. Swoje oburzenie wyraźnie zamanifestowali, a dyskusja na temat wolności słowa wybuchła na nowo w Europie. 


Dla wielu takie etykiety to wyraźne propagowanie nazizmu. Według autora, butelki przypominają tylko o historii i sławnych postaciach, bo oprócz zbrodniarzy II wojny światowej pojawiają się butelki z wizerunkiem Napoleona, Marksa, Che Guevary. Sprawa jest dość trudna, bo państwo Hirsch wydają się być oburzeni przed wszystkim wizerunkiem Hitlera, o butelkach ze Che Guevarą czy Leninem nie wypowiadali się. Nie sądzę, aby zdjęcia Stalina na butelce wina było mniej szokujące niż zdjęcia Hitlera. Pytanie, czy to przypadkiem nie narusza granicy i czy nie jest jeszcze za wcześnie na 'popularyzowanie historii' w taki sposób.  Dla mnie to chyba o krok za daleko, zwłaszcza, gdy obok butelki ze Stalinem pojawia się inna z Janem Pawłem II.


sobota, 23 lutego 2013

Przyczajony kangur, ukryty skok.


Kapitan Arthur Philip, dowódca Pierwszej Floty, zapewne nie do końca był świadomy tego, że pod koniec stycznia 1788 tworzył historię. Między 18 a 20 stycznia jego flota wpłynęła do zatoki Botanicznej, a tam wychodząc na ląd miała zostać założona pierwsza kolonia Terra Australis Incognita. Jednak James Cook niezbyt dokładnie opisał to miejsce, które okazało się niezbyt dobre na kolonię. Na szczęście kilkanaście kilometrów na północ od tego miejsca znajdowała się zatoka Port Jackson, dużo lepsza na założenie kolonii. Pierwsza Flota przeniosła się tam 26 stycznia. Po wstępnych oględzinach terenu kapitan Philip stwierdził, że to idealne miejsce na założenie pierwszej brytyjskiej kolonii na tej obcej ziemi. Na cześć ówczesnego ministra spraw wewnętrznych kolonia została nazwana Sydney Cove. 

Mapa sporządzona przez Francisa'a Fowkes'a w 1788 roku.
Na statkach, oprócz rzeszy skazańców (blisko 800), którzy mieli tę kolonię zbudować, przypłynęło mnóstwo potrzebnych rzeczy do przyszłego funkcjonowania osady. Oprócz wszelkiej maści bydła, rogacizny i drobiu, przywieziono również sadzonki wszystkich potrzebnych roślin. Były wśród nich sadzonki winorośli, bo wino było niezbędne do funkcjonowania. Winorośl została zakupiona w Kapsztadzie, który był ostatnim przystankiem przed Australią. Jednak pierwsi koloniści sukcesów w uprawie winorośli nie odnieśli, co w sumie nie jest zaskoczeniem, gdyż antypody nie są miejscem gdzie byle kto może zasadzić winnic i ją utrzymać. Nowa kolonia brytyjska szybko się rozwijała więc niedługo trzeba było czekać, aż pojawią się tam ludzie, którzy potrafią uprawiać winorośl. Pierwszym o którym warto wspomnieć był Gregory Blaxland, brytyjski osadnik z Kent. Zajął się eksperymentowaniem z uprawą różnych rodzajów roślin, zbóż i winorośli. Na polu uprawy, jak i produkcji wina osiągnął duże sukcesy. Udało mu się wyhodować odmiany winorośli odporne na choroby, ponadto poczynił pewne usprawnienia względem nawadniania winnic i produkcji wina. Jego sukces został doceniony w 1822, gdy Royal Society of Arts przyznało mu medal, wśród win wzmacnianych. Trzeba dodać, że wino australijskie przed dłuższy czas to przede wszystkim wina fortyfikowane. Niewiele innych rodzajów win trafiało do Europy przed końcem XX wieku. Ale Blaxland nie stał się ikoną australijskiego winiarstwa. Całą chwałę odebrał mu James Busby. Enolog z wykształcenia, studiował we Francji, z dużym zapałem zabrał się do tworzenia australijskiego winiarstwa. O ile Blaxlanda można nazwać pionierem winiarstwa, to Busby był jego propagatorem. Napisał podręcznik o tym jak sadzić i pielęgnować winnicę oraz produkować wino w Nowej Południowej Walii. Dzięki niemu Hunter Valley stała się popularnym miejscem do zakładania winnic. Sprowadził ze Europy (przede wszystkim z Hiszpanii i Francji) wiele odmian winorośli, aby zbadać ich rozwój w Australii. W 1833 roku został wysłany do Nowej Zelandii przez brytyjski rząd, więc musiał zakończyć swą przygodę z Australią. 


Jednak ziarna przez niego zasiane zaczęły rosnąć. Powstawało coraz więcej nowych winnic, pojawiło się wielu utalentowanych winiarzy, tworzący na Antypodach świetne wina. Australia miała nawet swoją małą paryską degustację. Gdy w 1873 roku, w Wiedniu, francuscy krytycy spróbowali, w czasie ślepej degustacji, win z okolic Victorii byli zachwycenia. Szybko oprotestowali wynik, gdy okazało się, że owe wina pochodziły z Australii. Uznali, że taka jakoś mogła być uzyskana tylko na francuskich glebach. Oczywiście taka „reklama” nie zaszkodziła winom australijskim. W późniejszych latach wina z tej części nowego świata wygrywały kolejne nagrody na europejskich degustacjach. Niestety i tam dotarła filoksera, ale Australijczykom udało się przetrzymać ciężki okres. Cały czas mieli dość silną pozycję na rynku brytyjskim, ich wina fortyfikowane były tam popularne. Taka sytuacja utrzymywała się do lat siedemdziesiątych XX wieku. Wtedy zaczęły się pierwsze zmiany w winiarstwie australijskim. Produkcja wina została przeorientowana w celu promowania eksportu wina. I wtedy nastąpił ukryty skok. Nie można powiedzieć, że nikt się tego nie spodziewał, ale dla zwykłych konsumentów szokiem mogło być to jak bardzo zmieniła się dostępność win z Australii w przeciągu zaledwie kilkunastu lat. Dla zobrazowania sytuacji podam małą statystykę. W 1990 roku eksport wina australijskiego do USA to ok. 587 tys. skrzynek. W 2004 roku eksportowano już 20 milionów skrzynek. W 2000 eksport wina australijskiego do Wielkiej Brytanii po raz pierwszy był wyższy niż eksport wina francuskiego. 

Etykieta wina z Ten Minutes by Tractor
Dziś wino australijskie nie jest niczym zaskakującym w sklepie. W marketach jest łatwo dostępne i często sporo tańsze niż wina z niektórych krajów Europy. Jednak w większości jest to zwykłe, poprawne wino. Aby spróbować czegoś prawdziwie australijskiego trzeba sięgnąć do tych mniej popularnych winnic. A tych nie brakuje, bo w ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat powstało tam ich mnóstwo. Dla mnie ich największą zaletą jest to, że nie ukrywają skąd pochodzą. Nie dodają na siłę „chateau” lub „domaine” by brzmieć francusko. Nie umieszczają sztucznego zameczku na etykiecie by wyglądać bardziej dostojnie. Ich nazwy potrafią naprawdę rozbawić, a etykiety przyciągnąć wzrok.

niedziela, 10 lutego 2013

O złym człowieku i jego dobrym uczynku.



Madonna z Autan (1435)
Hôtel-Dieu w Beaune to miejsce z pewnością znane wielu miłośnikom wina. Jest to dawny budynek Hospices de Beaune, dziś służący jako muzeum. Od ponad 150 lat organizowane są tam charytatywne aukcje wina, pochodzącego z winnic należących do hospicjum. Jest tego ponad 60 hektarów, a większość z tych winnic należy do czołówki burgundzkich posiadłości. Łatwo się domyślić, że aukcje przynoszą duże kwoty, służące utrzymaniu hospicjum. Sam ośrodek jest uznany, za bodajże najstarsze hospicjum na świecie. Jego fundacja miała miejsce w średniowieczu, dokładnie w 1443 roku, sam ośrodek zaczął działać parę lat później. Fundatorem tego przytułku byli Nicholas Rolin, wraz z małżonką Guigone de Salins. Rolin był kanclerzem księcia burgundzkiego Filipa Dobrego (wnuk tego Filipa, który był odpowiedzialny za wyrzucenie Gamay z Burgundii i propagowanie uprawy Pinot Noir). Nicholas może być bardziej rozpoznawany jako postać z obrazu Jana van Eycka Madonna z Autan. Do założenia hospicjum przyczyniła się najbardziej wojna stuletnia. W latach 30. i 40. XV wieku, wojna była akurat w fazie decydującej. Jak to w czasie wojny bywa wraz ze wzmożonymi działaniami wojennymi przybywało rannych, uchodźców, sierot i generalnie biednych, poszkodowanych chłopów. Świeżo powstałe hospicjum, miało pomagać najbardziej potrzebującym. Ten krótki wstęp o hospicjum pozwala przypuszczać, że kanclerz Rolin był niezwykle dobrym człowiekiem, skoro zdecydował się wydać własne pieniądze by leczyć za darmo ludzi poszkodowanych podczas wojny. Niestety jak to często bywa, prawda jest zupełnie inna. Już przez swoich współczesnych Nicholas Rolin był uważany, za człowieka o względnej moralności. Wyższe sfery francuskie nie lubiły go za to, że się dorobił pokaźnego majątku mimo, że nie pochodził ze stanu szlacheckiego. Zarzucano mu łapówkarstwo i sprzedajność, co uważano za główny powód jego ogromnego bogactwa i wielkiej władzy politycznej. Według historyków ta nienawiść wyższych klas francuskich była spowodowana jego władzą i pozycją na dworze burgundzkim, a nie korupcją, która była dość częstym zjawiskiem tamtych czasów. Kanclerz Rolin był faktycznie drugą osobą w państwie, zaraz po Filipie. Swoją władzę oczywiście wykorzystywał. Cześć historyków uważa, że Rolin był odpowiedzialny za „sprzedanie” Anglikom Joanny d’Arc, wziętej do niewoli przez wojska burgundzkie. Co więcej, Hospicjum w Beaune, formalnie ufundowane przez niego, tak naprawdę było zbudowane za pieniądze wiernych. Papież Eugeniusz IV w 1441 roku wydał bullę zezwalającą na sprzedaż odpustów w części Burgundii, zyski miały zostać przeznaczone budowę hospicjum. Ze strony kanclerza natomiast miały zostać przeznaczone zyski z kopalni soli w Salins, które tak naprawdę były częścią majątku jego żony, Guigone de Salins. W taki sposób Nicholas Rolin zbierał zasługi za coś czego nie zrobił. Za potwierdzeniem grzesznej natury Rolina stoją również niektórzy historycy sztuki. Przypuszcza się, że za ufundowanie wyżej wspomnianego obrazu jest odpowiedzialny Jean Rolin, syn kanclerza. Miał to uczynić by odkupić grzechy ojca, co więcej, sam obraz ma być metaforą spowiedzi kanclerza. 

Hôtel-Dieu de Beaune
Jednak nie to jest najważniejsze w osobie Nicholasa Rolina. To jakim był człowiek stało na drugim planie, najważniejsze było to jakim był politykiem. A uważa się go za jednego z najlepszych w swoich czasach. Dość powiedzieć, że jemu przypisuje się zasługi za podpisanie traktatu w Arras w 1435 roku. Układ ten sankcjonował uznanie niepodległości Burgundii przez króla francuskiego, Karola VII, co więcej, Burgundia zerwała tym samym sojusz z Anglią i stanęła po stronie Francji. Przyczyniło to się bezpośrednio do końca wojny i wypędzenia Anglików z Francji. W zasadzie całe rządy Filipa Dobrego, rozwój terytorialny i kulturalny Burgundii jest z pewnością w dużej mierze zasługą książęcego kanclerza, Nicholasa Rolina. Ale co by złego nie mówić o kanclerzu to warto mu podziękować, za samą ideę szpitala dla biednych, a tutaj z pewnością był jednym z inicjatorów. Hospices de Beaune było oczkiem w głowie kanclerza i małżonki, a w niedługim czasie również całej szlachty burgundzkiej. Liczne donacje – zazwyczaj w postaci winnic –  poczynione przez co bogatszych magnatów pozwoliły hospicjum na rozwój i utrzymanie swojej pozycji do dziś.

sobota, 2 lutego 2013

Butelka z Legendą, cz.2




W pierwszych latach IX wieku w małej, leżącej na krańcach hiszpańskiej Galicji wiosce o nazwie Compostela odkryto grób. Jeden z tamtejszych księży orzekł, że to musi być grób św. Jakuba, którego relikwie zostały przeniesione tutaj z Jerozolimy w VII wieku w obawie przed Arabami zajmującymi Święte Miasto. Wieść o niesłychanym odkryciu szybko obiegła świat chrześcijański, Compostela została przemianowana na Santiago de Compostela i stała się jednym z podstawowych miejsc kultu wyznawców Chrystusa. Nie trzeba była długo czekać, żeby liczne pielgrzymki z niemalże każdego europejskiego kraju ruszyły do tego cudownego miejsca. Traf chciał, że droga większości pielgrzymów wiodła przez okolice niewielkiego francuskiego miasteczka Madiran, które dzięki św. Jakubowi w dość krótkim czasie miało zyskać sławę i bogactwo. Zostało to spowodowane tym, że Madiran było jednym z ostatnich francuskich miast przed granicą z Hiszpanią. Wszyscy pielgrzymi z Francji, przechodząc przez nie, czynili ostatnie zapasy z wina przed długą podróżą. Jak na Francuzów przystało, byli przekonani, że za szczytami Pirenejów dobrego wina nie będzie im dane uświadczyć. Dzięki takim mniemaniom wina z Gaskonii zyskały więcej amatorów niż kiedykolwiek mogłyby się spodziewać. Przez wiele następnych wieków to niewielkie miasteczko było przystankiem dla pielgrzymów z Francji i całej Europy. Częstokroć także ostatnim miejscem zaopatrzenia. Za to szczęście mieszkańcy Madiran (i zapewne wielu innych miasteczek Południowej Francji) powinni być wdzięczni anonimowemu księdzu z Composteli, który odkrył w swej wiosce rzekome szczątki św. Jakuba. 

Pamiętając o tej znanej francuskiej historii, niezmiernie ucieszyłem się, gdy w moim małym mieście znalazłem butelkę z Madiran. Wino kupiłem w Leclercu, ale gdy dokładniej przyjrzałem się butelce Terrasses d’Autan z AOC Madiran, mój zapał został znacznie ostudzony. Wino od jednego z czołowych dostawców Leclerca raczej nie było wykonane z należytym pietyzmem i poszanowaniem historii tego miasteczka. Pomimo tego zdecydowałem się na zakup jednej butelki do sobotniego obiadu. Pierwszy nos dawał nadzieje, ale pierwszy łyk studził zapał. Na szczęście to nie miało być wino do picia solo. W połączeniu z pieczoną wołowiną już ładnie zagrało. Aromat lasu, jeżyn, malin, pieczarek, a do tego przyjemny, lekko owocowy smak w połączeniu z wyraźnymi, dość gładkimi taninami i lekkim finiszem. Stuprocentowy francuski Tannat w tej postaci jest przyjemny. Ale wciąż mu czegoś brakuje. Terrasses d’Autan Madiran jest winem dobrym, ale trochę bez duszy. Ciężko jest wczuć się w nastrój, w jakim mogli znajdować się francuscy pielgrzymi odwiedzający Madiran i wyruszający do Hiszpanii. Jeśli ktoś chciałby poczuć prawdziwą legendę w butelce, to powinien poszukać czegoś ciekawszego z tego regionu. Ja dziś muszę zadowolić się namiastką historii sprzed ponad tysiąc lat.