piątek, 30 listopada 2012

O łodziach, żywicy i greckim winie.



Lat temu kilka mój przyjaciel przywiózł mi ze swego pobytu w Grecji butelkę wina. Jako że wtedy moja wiedza na temat wina była na poziomie znikomym, to większej uwagi do etykiety nie przywiązywałem. Prezent dość szybko opróżniliśmy, bez większej refleksji nad smakiem czy aromatem. W każdym razie w winie tym zasmakowałem, pomimo tego, że było białe (bo muszę przyznać, że jestem większym zwolennikiem win czerwonych). Gdy padła nazwa – Retsina – też przeszła mi mimo uszu. Dopiero pewien czas później dowiedziałem się, jak wielka historia była zawarta w tej jednej butelce wina. Dziś jest ono znane przede wszystkim z charakterystycznego smaku i aromatu, osiągniętego dzięki dodatkowi żywicy sosnowej. Ciekawa anegdota mówi, że wino to powstało na skutek najazdu Rzymian na Grecję w II w. p.n.e. Legiony rzymskie wypijały wszystkie zapasy greckiego wina. Wściekli Hellenowie mieli wówczas dodać do wina żywicy sosnowej, by zniechęcić do niego najeźdźców. Ostry smak wina odstraszył Rzymian, a reszta zapasów pozostała nietknięta. Jak to z opowieściami bywa, nie zawsze są prawdziwe. Faktyczne narodziny wina wyglądały trochę inaczej. Oczywiście nie da się dokładnie ustalić, kiedy powstała pierwsza Retsina, ale przypuszcza się, że produkcja zaczęła się już tysiąc lat przed Chrystusem. Żywiczny posmak i aromat wina nie był początkowo celem samym w sobie, ale bardziej skutkiem ubocznym jego produkcji. W czasach antycznych problemem było stworzenie szczelnie zamykanych pojemników na wino, by mogło ono spokojnie przetrwać transport, ale także po to, by nie psuło się z powodu nadmiaru tlenu. Rozwiązaniem problemu okazała się żywica sosnowa. Używano jej do lakowania amfor. Również kadzie fermentacyjne uszczelniano tym specyfikiem –­­ w podobny sposób jak łodzie. Ciągła styczność żywicy z winem znacząco wpływała na jego smak. 
W taki sposób powstało najbardziej charakterystyczne greckie wino. O jego renomie świadczyło to, że nie pominęli go w swych opisach win dwaj najwięksi pisarze winni Cesarstwa Rzymskiego – Columella i Pliniusz Starszy.  Obaj nie dość, że chwalili ten rodzaj greckiego wina, to jeszcze sami zalecali dodawanie do moszczu odrobiny żywicy, jednakże nie do wszystkich win, te najlepsze należało fermentować bez dodatku żywicy. Wraz z początkiem użytkowania szczelnych beczek, rola żywicy zeszła na dalszy plan. Jednak Grecy nie porzucili swej Retsiny i nadal była rozpowszechnionym napojem, ale tylko w ich kręgu kulturowym. W późniejszych czasach to charakterystyczne wino jest wspominane w różnych opowieściach, ale głównie w negatywnym kontekście. Gardła średniowiecznych Europejczyków, przyzwyczajone przez braci zakonnych do słodkich win, nie potrafiły przyjąć Retsiny z takim entuzjazmem, z jakim robili to mieszkańcy Hellady. Przykładem mogą być średniowieczne legendy, które mówią, że nadmiar nierozcieńczonej Retsiny miał być śmiertelny dla króla duńskiego Eryka I Zawsze Dobrego, a także dla jego sąsiada, króla norweskiego Sigurda I Krzyżowca. Na szczęście Grecy pozostali wierni swemu tradycyjnemu trunkowi. I nie ma się czemu dziwić; ich wino zostało idealnie dostosowane do tradycyjnej, dość ostrej kuchni greckiej.

czwartek, 22 listopada 2012

Do Indii i z powrotem.



Przydomki królewskie nie zawsze dosłownie odnoszą się do cech lub poczynań władcy. Przykładem jest Henryk Żeglarz, który najprawdopodobniej nigdy na statek nie wsiadał. Z drugiej strony, to jego zasługi miały być przyczyną nadania mu tego przydomka. Jemu Portugalia może zawdzięczać stworzenie, i to już w XV wieku, swojego imperium kolonialnego. Swoją drogą, Henryk wcale nie musiał żaglować, by odkrywać nowe krainy, miał od tego swoich ludzi. Jednym z nich był João Gonçalves Zarco, nasz, nieświadomy swej roli, bohater historii wina. To on był odkrywcą Madery, niewielkiej wyspy leżącej u wybrzeży Afryki. Żeby było zabawniej, nie zrobił tego celowo, gdyż to sztorm zepchnął jego okręt w stronę wyspy. Niemniej jednak, już jak najbardziej celowo, przekonał Henryka do kolonizacji tej wyspy. Na tym skończyła się rola króla i jego żeglarza w historii wina. Sam napój powstał trochę później. 

Początkowo na Maderze uprawiano głównie trzcinę cukrową. Dopiero w XVI wieku winorośl zyskała większą popularność. Jednak wino tam produkowane miało ten sam mankament, co inne wina portugalskie – ciężko było je przetransportować, pomimo tego, że drewna do wyrobu beczek tam akurat nie brakowało (samą nazwę wyspy Ilha da Madeira można tłumaczyć jako Wyspa Drewna). Aby ułatwić jego przewożenie, zapożyczono pomysł od producentów Porto i zaczęto dodawać do wina trochę mocnego alkoholu. Początkowo był to destylat z trzciny cukrowej, czyli coś podobnego do rumu. Ale, jak to często bywa, przypadek sprawił, że akurat to wino stało się wyjątkowe. Madera była ważnym miejscem dla żeglarzy, bo stanowiła punkt przystankowy na drodze do Indii czy do Nowego Świata. Na miejscu zaopatrywano się w odpowiednią ilość trunku, aby się nie nudzić podczas podróży. Zapewne szybko zauważono, że wzmocnione wino po przebyciu długiej podróży morskiej zmieniało smak. Wysokie temperatury, a także ciągłe mieszanie wina, niezrównanie służyły Maderze. W XVII wieku sława tego trunku zaczęła się szybko rozprzestrzeniać. W zasadzie sytuacja wyglądała podobnie, jak w przypadku Porto (więcej o tym pisałem tutaj), jednak Madera była popularna nie tylko na Wyspach Brytyjskich, ale także w innych regionach. Na przykład statki Holenderskiej Kampanii Wschodnioindyjskiej w trakcie drogi do Indii regularnie zaopatrywały się w wino z tej małej, portugalskiej wysepki. Szczególną popularnością cieszyła się również w brytyjskich koloniach  na  terenie Ameryki Północnej. Wielkim amatorem tego trunku był Thomas Jefferson. Najprawdopodobniej to dzięki niemu toast po podpisaniu Deklaracji Niepodległości z 1776 roku wzniesiono właśnie Maderą. Wraz ze zwiększonym popytem na wino, pojawił się problem zwiększonej produkcji. Żeglowanie z każdą beczką do Indii i z powrotem było zbyt kosztownym przedsięwzięciem. Z tego powodu szybko zaczęto szukać nowego sposobu nadania trunkowi odpowiedniego charakteru. Przy winiarniach zaczęły powstawać tak zwane estufas, w których ciepło słoneczne pozwalało rozgrzać beczki tak, jak podczas podróży morskiej. Ten sposób produkcji Madery jest używany do dziś, ale tylko przy tych wysokojakościowych butelkach, obecnie starzenie tym sposobem trwa kilkadziesiąt lat. 

XIX wiek wyglądał podobnie, jak w wielu winnych regionach. Najpierw był wzrost sprzedaży wina, potem katastrofa spowodowana tą nieszczęsną żółtą mszycą. Koniec XIX i początek XX to okres, w którym niektórzy chcieli odrobić straty spowodowane filokserą poprzez sprzedaż niskojakościowych win. Skończyło się to zepsuciem reputacji Madery. Kiedy wydawało się, że nie może być już gorzej, przyszło kolejne nieszczęście. Przez wprowadzenie prohibicji w Ameryce, największy rynek zbytu dla Madery został zamknięty. W drugiej połowie XX wieku następował powolny powrót do czasów świetności tego portugalskiego wina, sprowadzono dawne odmiany, z których je produkowano. Dziś cztery główne szczepy, z których produkuje się Maderę to: Malvasia, Sercial, Verdelho i Bual.

niedziela, 18 listopada 2012

Winne ciekawostki cz.7

Co zrobić gdy za oknem pogoda jest wyjątkowo nie sprzyjająca wszelkim aktywnościom, telewizja nie prezentuje nic ciekawego, a wszystkie zaległe książki zostały już przeczytane? Najlepiej zagrać w planszówkę! Idealnym wyborem dla wszystkich winomaniaków będzie gra Grand Cru. Każdy fan wina i gier planszowych powinien zaopatrzyć się w taką grę, bo jak się okazje zabawa w uprawę winorośli i tworzenie winnicy może być niezwykle ciekawa. 





Gra dostępna na razie jedynie w języku angielskim i niemieckim, ale nie powinno to zbytnio przeszkadzać w graniu. Dla zainteresowanych odnośnik do sklepu Rebel.pl znajduje się w nazwie gry.

niedziela, 11 listopada 2012

„Polskie” wino z Australii



Dobrałem się dzisiaj w końcu do bardzo ciekawego wina z ostatnio zamówionej paczki. Było nim Pauletts Polish Hill River Shiraz z Clare Valley. Skłamałbym, gdybym powiedział, że słowo „polish” nie wpłynęło na moją decyzję o zakupie tego wina. Choć nie był to oczywiście decydujący czynnik. Pierwszą rzeczą, która sprawdziłem, było oczywiście to, skąd taka nazwa australijskiego wina. Jak można się domyślić, nie było to spowodowane tym, że jakiś genialny winiarz z Polski tworzy w australijskiej winnicy wspaniałe wino. Tak wspaniałe, że cały region otrzymał przydomek „polish” dla uczczenia jego talentu. Niemniej jednak sama nazwa bierze się od jak najbardziej autentycznych Polaków. Rzecz miała miejsce w połowie XIX wieku. W 1856 roku grupa mieszkańców Zbąszynia oraz Dąbrówki Wielkopolskiej postanowiła wyemigrować ze swojej okupowanej ojczyzny. Po chwilowej ich bytności w Hamburgu, opuścili go, a na miejsce docelowe podróży wybrali Australię, dokładniej miasto Adelaide, dzisiejszą stolicę winiarską Południowej Australii. Już od lat 30. XIX wieku do Australii przybywali Polacy, ale były to małe grupy. Dopiero emigranci z 1856 roku wzmocniły na tyle polonię, by mogła sobie znaleźć miejsce w tym obcym kraju. Po krótkim pobycie w Adelajdzie, Polacy zakupili niewielkie tereny w regionie Hill River, w którym osiedlili się już na stałe. Wkrótce polscy koloniści rozpoczęli w tym miejscu budowę kościoła, a w 1870 do Hill River przybył ksiądz Leon Rogalski, który został pierwszym duszpasterzem Polaków w Australii. Wkrótce przy kościele św. Stanisława Kostki powstała polska szkoła, a polonia zaczęła pełnić istotną rolę wśród lokalnej społeczności; niektórzy Polacy sprawowali ważne funkcje we władzach Południowej Australii. Wraz z początkiem XX wieku i śmiercią księdza Rogalskiego (1906) polskość tego miejsca zaczęła znikać. Emigranci zasymilowali się z miejscowymi, pozostała po nich jedynie nazwa doliny, przemianowana wkrótce po ich osiedleniu się na Polish Hill River. Pomimo utrwalenia obecności Polaków w toponimie, miejsce to zostało zapomniane, kościół dekonsekrowano, a budynki używane przez nich popadły w ruinę.

Zmiana przyszła po II wojnie światowej. Kolejna fala emigracji na nowo odkryła Polish Hill River. W latach 70. została przeprowadzona renowacja kościoła św. Stanisława Kostki i został on wpisany na listę zabytków. Wkrótce powstało tam również Muzeum Kościelne, które tym razem ma zapobiec zapomnieniu o tym miejscu. Oprócz muzeum pomagają w tym także winiarze, których posiadłości położone są w tej „polskiej” dolinie. Bo przecież dopóki na butelkach wina będzie widniał napis „Polish Hill River”, dopóty będziemy pamiętali o tym miejscu. Skoro jest już mowa o regionie, to niektórzy pewnie się zastanowią, czemu nie sięgnąłem po Rieslinga, w końcu to chluba Clare Valley. Nie zaprzeczę, że też o tym myślałem, ale jednak trochę się bałem (o moim irracjonalnym lęku przed Rieslingiem opowiem innym razem). Wróćmy teraz do wspomnianego na początku Shiraz, bo samo wino też było ciekawym doświadczeniem. Uderzyły mnie bardzo intensywne zapachy aronii i czarnych porzeczek, które przy tej odmianie raczej nie są czymś nietypowym, jednak intensywność tych aromatów z pewnością jest już niespodzianką. Drugim zaskoczeniem były taniny, niezwykle przyjemne, aksamitne, czego się po tym winie nie spodziewałem. Wyraźna kwasowość i delikatny finisz tylko dopełniały smak trunku. Brakowało mi jakiejś kropki nad „i”, która czyniłaby to wino idealnym, niemniej jednak warte było spróbowania. Dla zainteresowanych: zarówno Shiraz, jak i Riesling, są dostępne w sklepie Winezja.pl.

piątek, 9 listopada 2012

Inne, nie znaczy gorsze.



Trzeci czwartek listopada tuż tuż. Tylko czekać, aż sklepowe półki zaczną się uginać od Beaujolais Noveau. Paru blogerów też pewnie pokusi się o recenzję tegorocznej wersji najlepiej sprzedającego się wina z Burgundii. A co sama Burgundia na to? To, co zwykle. Z lekką nutą zazdrości będzie spoglądać na sukces marketingowy swego niechcianego dziecka. Bo przecież region Beaujolais to swoista czarna owca rodziny burgundzkiej, jest inny niż pozostałe pociechy, co bardzo łatwo zauważyć. Wszakże młode, lekkie wino z Burgundii brzmi niemalże jak oksymoron. Ale czy odmienność jest zła? Moim zdaniem nie, a już na pewno nie w przypadku regionu Beaujolais. Szkoda, bo nie zawsze tak uważano.

Już w średniowieczu Burgundia uchodziła za najznamienitszy region winiarski Francji. Nie każde wino mogło uzyskać miano prawdziwego Burgunda, nawet jeśli pochodziło z tej krainy geograficznej. Wina z okolic miasta Beaujeu, historycznej stolicy Beaujolais, niestety do czołowych Burgundów się nie zaliczały. Było dość oczywistym, że winom z tej części regionu będzie trudno konkurować choćby z winami z Côte-d'Or. Przez długi czas areał winnic w omawianym regionie był nieduży i produkcja wina miała odpowiadać jedynie bieżącym potrzebom. Zmiana przyszła w połowie XVII wieku. W 1642 roku ukończono budowę kanału Briare. Stało się to o tyle istotne, że niezwykle ułatwiło transport wina do Paryża, był to bezpieczniejszy i tańszy sposób, niż dostawa drogą lądową. Ułatwiony eksport wpłynął na zwiększenie podaży win z Beaujolais. Można by się zastanowić, czemu nagle trunki z krańców Burgundii miałyby się lepiej sprzedawać niż te, od lat znane Paryżanom, prawdziwe Burgundy. Otóż odpowiedź jest dość prosta. Gamay! Ta odmiana była w tym czasie znana już tylko w Beaujolais. Jeszcze w czasach średniowiecza znacznie przyczynili się do powyższego książęta burgundzcy. A zaczęło się od tego, że pod koniec XIV wieku odmiana Gamay uzyskała dużą popularność w rejonie Côte-d'Or. Było to spowodowane epidemią czarnej śmierci, która nawiedziła Europę około roku 1360. Z powodu braku rąk do pracy winnice obsadzone odmianą Pinot Noir były zaniedbane, a doprowadzanie ich do ładu było trudniejsze, niżeli posadzenie nowych krzewów odmiany Gamay – nota bene wywodzącej się od Pinot Noir. Nowa odmiana burgundzka była łatwiejsza w uprawie i dawała owoce wcześniej niż Pinot Noir. 
Książę Filip Śmiały, widząc zagrożenie dla tradycji burgundzkiego winiarstwa, wydał w 1395 roku zakaz sadzenia i uprawy odmiany Gamay w Burgundii. Edykt ten został potwierdzony przez jego następcę, Filipa Dobrego, w 1455 roku. Tym sposobem owa odmiana zniknęła z najznakomitszych regionów Burgundii. W Beaujolais pozostała, bo nikt tego zakazu nie egzekwował. Dwieście lat później, gdy wina z Beaujolais trafiły na paryskie stoły, przypomniano sobie o niej. Co prawda ich pozycja nie stała się na tyle silna, by zagrozić winom z Côte de Nuits i Côte de Beaune bądź z innych regionów Francji, ale dały o sobie znać. Paryż, a także cała Francja, dowiedziały się, że na południowych krańcach Burgundii również powstaje dobre wino. Stosunkowo niedawno, z powodu nagłośnienia lokalnej tradycji, cały świat usłyszał o Beaujolais. Przez wiele lat w miastach i wioskach tego niedocenianego regionu Burgundii corocznym zwyczajem było spożywanie młodego wina już w sześć tygodni po winobraniu. Tym winem jest przesławne dziś Beaujolais Noveau. Ojcem jego światowego sukcesu można nazwać Georges’a Duboeuf’a. To on swymi usilnymi działaniami popularyzatorskimi spowodował, iż wina z południowych krańców Burgundii uzyskały światową sławę. Między innymi dzięki niemu dzień rozpoczęcia sprzedaży Beaujolais, ustalony w 1985 roku przez Institut National des Appellations d'Origine na trzeci czwartek listopada, stał się nieformalnym ogólnoświatowym świętem wina. Sukces Beaujolais Nouveau miał też niezbyt pozytywne strony. To młode i, jakby nie patrzeć, dość niskiej jakości wino spowodowało, że zapominamy o prawdziwych Beaujolais, które nie są tak płaskie i zwyczajne jak Nouveau, ale też nie tracą swej lekkości i dają przyjemność przy każdym łyku. Ja już dziś zacznę celebrację tego światowego święta butelką Beaujolais-Villages Josepha Drouhina. A osobiście wolę uczcić przetrwanie Gamay i odmienność Beaujolais, bo region ten zasługuje na pamięć i bycie docenionym.

piątek, 2 listopada 2012

Nie tylko Châteauneuf-du-Pape…

Wino papieskie? Châteauneuf-du-Pape oczywiście! Takie skojarzenie nasuwa się zapewne większości entuzjastów wina. Przypuszczam, że wielu z nich nie wie, że chluba Doliny Rodanu to nie jedyna francuska winnica, która swą sławę zawdzięcza papieżowi. Drugą posiadłością jest Château Pape Clement, znajdująca się dziś Bordeaux, a dokładnie w apelacji Pessac-Léognan. Żeby było ciekawiej obie winnice zawdzięczamy jednemu człowiekowi. Był nim Bertrand de Goth, znany lepiej jako papież Klemens V. 

Rycerskie pochodzenie pozwoliło mu na dość szybko wspinanie się po szczeblach kariery duchownej. Dlatego już w wieku 35 lat został arcybiskupem Bordeaux. Z racji tego doniosłego wydarzenia otrzymał prezent, była nim winnica ulokowana nieopodal miasta. A było to w roku 1299. Arcybiskup, będąc wielkim miłośnikiem wina, wkładał wiele serca i pieniędzy w swą nową winnicę. Starał się by przy jej uprawie używano jak najlepszego sprzętu, a także dbał o sam wyrób wina. Dzięki temu w bardzo krótki czasie winnica arcybiskupia stała się sławną posiadłością we Francji. Los chciał, że Bertrand de Goth był również zwolennikiem Filipa IV Pięknego, wspomnianego kiedyś przeze mnie, króla francuskiego, którego chciwość miała istotny wpływ na powstanie winnic nieopodal wioski Châteauneuf. Po śmierci Benedykta XI – ostatniego papieża, który nie podporządkował się Filipowi IV – na nowego następcę św. Piotra konklawe wybrało właśnie arcybiskupa Bordeaux, który przyjął imię Klemens V. Początkowo nowo wybrany papież przebywał w Bordeaux, więc obowiązki papieskie niezbyt ingerowały w jego opiekę nad winnicą. Jednak z czasem musiał ulec naciskom Filipa i wraz z dworem papieskim przeniósł się do Awinionu, tym samym zapoczątkował sławną niewolę awiniońską papieży. Ten ważny moment w historii średniowiecza okazał się przykrym epizodem dla samego papieża. Tym razem obowiązki papieskie stały się na tyle absorbujące, że brakowało mu czasu na jego winnicę. W 1309 roku papież Klemens V ofiarował swą winnicę ówczesnemu arcybiskupowi Bordeaux - Arnaud de Canteloup. Ku czci poprzedniego właściciela pozostawiono nazwę winnicy Château Pape Clement.


Jednak pierwszy papież awinioński nie porzucił swego zainteresowania winiarstwem. Był jednym z inicjatorów sadzenie winorośli w okolicach Awinionu, jednak jego śmierć w 1314 roku nie pozwoliła na zrealizować planów. Zajął się tym jego następca – Jan XXII, tworząc znane wszystkim Châteauneuf-du-Pape. Ale wróćmy do winnicy Klemensa. Jej egzystencja bynajmniej nie skończyła się na oddaniu jej w ręce arcybiskupstwa Bordeaux. Kościół dbał o papieskie dzieło, więc winnica dobrze prosperowała prze następne stulecia. Co więcej była jedną z innowacyjnych winnic francuskich. Przykładowo Château Pape Clement było jednym z pierwszych miejsc, gdzie poszczególne odmiany winorośli sadzono w rzędach, a nie jak wcześniej w nieregularnych skupiskach. Ten wysoki status był utrzymany aż do końca XVIII wieku, kiedy to z wiadomych względów winnica została odebrana Kościołowi.

Wiek XIX był trudny dla winnicy papieskiej, ze względu na liczne choroby winorośli z żółtą mszycą na czele. Po ataku filoksery winnica odzyskała swoją renomę za sprawą Jean Baptiste Clerc’a, którego wina z tej posiadłości uzyskały prestiżowe nagrody francuskiego ministerstwa rolnictwa. Niestety tuż przed II wojną światową winnicę spotkało katastrofa. W 1937 roku ogromne gradobicie zniszczyło niemalże wszystkie krzewy. Odbudową winnicy zajął się Paul Montagne, kupując ją w 1939 roku, dzięki jego staraniom Château Pape Clement odzyskało swój dawny blask. Dziś jest jedną z wielu znany i szanowanych winnic Bordeaux, a najlepiej o tym świadczy przyznanie jej Grands Crus Classé w klasyfikacji win z Graves w 1959 roku.